eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

PracaGrupypl.praca.dyskusjeCzy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
  • Data: 2003-04-12 08:24:25
    Temat: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: " " <m...@N...gazeta.pl> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    Dyskusja - aczkolwiek ciekawa i inspirująca - poszła w kierunku, którego
    się nie spodziewałem. Dotyczyła różnic między uczelniami prywatnymi i
    państwowymi, a także rezultatów nauki weryfikowanych przez rynek pracy.
    Dyskutanci - jeżeli dobrze rozumiem - są świeżo po studiach lub studiujący i
    dlatego nie czują problemu. Zgadzam się, że uczelnia, która przyjmuje na
    podstawie rozmowy kwalifikacyjnej i dowodu wpłaty na opłatę wstępną,
    statystycznie musi mieć niższy poziom od tej, która robi selekcję poprzez
    egzamin wstępny. Tak jest, obojętnie czy się to komuś podoba czy nie, a
    wyjątki potwierdzają regułę. Uczelnia państwowa ma przyznany limit studentów
    i limit gotówki. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby na tak zwane modne kierunki,
    było tyle chętnych ile miejsc - stąd egzaminy i słabsi odpadają. Uczelnia
    prywatna utrzymuje się głównie z czesnego, więc kto się zjawi i w czasie
    rozmowy nie ujawni odchyłów od przyjętych norm, będzie przyjęty - byle płacił
    czesne. Nawet na uczelniach państwowych na kierunkach zaocznych, gdzie często
    nie ma egzaminów jest podobna sytuacja. Mam w rodzinie osobę na takich
    studiach, która twierdzi, że większość grupy z niektórych wykładów niewiele
    lub nic nie rozumie, egzaminy na razie zalicza i ma nadzieję, że ta
    niezrozumiała wiedza, nie będzie potrzebna w pracy zawodowej. Nie oto mi
    jednak chodziło. Nie o poziom studiów, a o rynek pracy. Kiedy nie było
    uczelni prywatnych, sytuacja w firmach była taka, że inżynier lub magister
    inżynier miał stanowisko kierownicze i dowodził kadrą z wykształceniem
    średnim lub zawodowym, zależnie od potrzeb organizacyjnych firmy. Wniosek
    taki, że proporcja między pracownikami z różnym wykształceniem, była
    zachowana. Sprawa wynagrodzenia, to temat na osobną dyskusję i również nie o
    to mi chodzi. Po 1989 roku sprawy kadrowe zostały postawione na głowie.
    Pojawiło się bezrobocie i rynek pracy stał się rynkiem pracodawcy. Pracodawcy
    zaczęli wymagać wyższego wykształcenia na stanowiskach, na których
    poprzednio wystarczył technik, a często nawet po zawodówce. Pojawiło się
    sztucznie zwiększone zapotrzebowanie na magistrów i inżynierów (dobrym
    przykładem paranoi, jest właścicielka butiku, która chce mieć sprzedawczynię
    z wyższym wykształceniem), a do założenia prywatnej wyższej uczelni,
    wystarczy działalność gospodarcza, pomieszczenia, sprzęt i kadra z
    przygotowaniem pedagogicznym, które można zdobyć korespondencyjnie. Ponieważ
    władza powiedziała biznesowi: "róbta co chceta" i "co nie jest zabronione,
    jest dozwolone", to nie ma centralnej kontroli nad ilością absolwentów
    poszczególnych kierunków. Po tej uwadze natury ogólnej, powracam do
    informatyki. Po wprowadzeniu nowszych technik informatycznych, specjalizowane
    działy informatyczne znikły z wielu firm, bo przestały być potrzebne -
    przynajmniej teoretycznie, bo wprawdzie zamiast 50 osób jak kiedyś, obecnie
    wystarczy np. 5, ale do komputerów dopuszczani są pracownicy, którzy w
    środowisku znakowym sobie jeszcze czasem radzą, a w graficznym często klikają
    po ekranie w sposób nieprzemyślany i przypadkowy, a potem nie umieją
    przywrócić wyglądu ekranu tak, żeby mogli bez przeszkód pracować. Skoro do
    sprzętu informatycznego dopuszczani są pracownicy o coraz niższych
    kwalifikacjach (często z powodów oszczędnościowych), to szkoły i uczelnie
    masowo produkują bezrobotnych informatyków. Skoro na ogłoszenie pracodawcy
    dotyczące stanowiska informatycznego zgłasza się np. 50-500 chętnych, to o
    czymś świadczy. Skoro dyplom uczelni nie gwarantuje zatrudnienia, skoro ja
    (informatyk z ponad 25-letnim stażem), po utracie pracy na skutek likwidacji
    działu w czasie prywatyzacji, już drugi rok nie mogę znaleźć pracy, skoro do
    obsługi stron WWW firmy zatrudniają uczniów (nie studentów) i obie strony są
    zadowolone (firma ma stronę WWW prawie za darmo, a uczeń ma na piwo i
    dyskoteki) - to potwierdza moje zdanie o nadprodukcji informatyków. Mieszkam
    w mieście wojewódzkim o stosunkowo niewielkim bezrobociu, a tam gdzie
    bezrobocie jest dwucyfrowe - jest jeszcze gorzej.


    --
    Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1