-
171. Data: 2002-11-26 17:50:58
Temat: Re: Co to są znajomości?
Od: "Artur Lato" <a...@p...onet.pl>
Użytkownik Paweł Pollak <s...@m...pl> w wiadomości do grup
dyskusyjnych napisał:arv62f$egi$...@c...magma-net.pl...
[...]
> I w takiej dużej firmie oczywiście nikt nie zauważy, że stanowisko
> specjalisty zajmuje głupia blondyna, bo oczywiście w żaden sposób nie
> przełoży się to na pracę i wyniki działu. Pomyśl, zanim coś napiszesz.
Oj, coś mi się wydaje, że masz zbyt idealistyczne poglądy na życie.
Ja spokojnie mogę wyobrazić sobie sytuację, w której np. polski
menedżer jest panem i władcą w firmie, której właściciele znajdują
się w Paryżu lub Londynie. Albo jeszcze gorzej - jest spółką akcyjną,
w której zarząd do spółki z radą nadzorczą główkują tylko jakby tu ją
jeszcze wydoić (jak skuteczny jest nadzór właścicielski w takich spółkach,
i to tych najbardziej renomowanych, mogliśmy niedawno zobaczyć
na przykładzie Enronu i innych, a kilka lat wcześniej na przykładzie
najbardziej szacownego banku na świecie, w którym trzymała swoje
pieniądze królowa angielska, a który potrafił doprowadzić do bankructwa
dwudziestokilkuletni smarkacz). Wszyscy mu nadskakują i podlizują się
na wyścigi. I mało tego, podlizują się również tej blondynie
i odwalają za nią najważniejszą robotę, żeby wyniki rzeczywiście
za bardzo nie ucierpiały.
Gdyby kapitalistyczne firmy tak bardzo dbały o swoje wyniki i finanse,
to nie byłoby tej niesłychanej rozrzutności w wynagradzaniu
menedżerów (słyszałeś chyba o prezesach banków zarabiających
kilkaset tysięcy złotych miesięcznie) i fundowaniu im wielu innych
pozapłacowych bonusów. Przy takich kosztach pensje dla nawet
kilkudziesięciu blondyn znaczą tyle co kropla w morzu.
Napiszesz pewnie: "no to jest świetna okazja, żeby wykosić
taką niefrasobliwą firmę z rynku". Tak, w teorii. A w praktyce
weź po uwagę ich przewagę kapitału, markę znaną
od kilkudziesięciu lat i prawdopodobne powiązania z politykami.
Niestety, tak jak życie nie chciało podporządkować się ideałom
socjalizmu, tak samo nie bardzo respektuje zasady
czystego kapitalizmu.
[...]
> Nikt z tu biadolących nie żalił się, że nie dostał pracy, bo było za dużo
> kandydatów, tylko że nie miał znajomości. Odniosłem się do tej tezy.
Ale to jest związane. Uważają po prostu, że przy kilkuset kandydatach
na jedno miejsce bez znajomości nie mają szans.
Wyobraź sobie, że ktoś Cię namawia, żebyś zdawał na studia,
gdzie jest kilkuset kandydatów na jedno miejsce. I oczywiście
podaje przykłady ludzi, którzy się dostali. Mówi: "widzisz,
przecież jest to możliwe, trzeba tylko bezustannie próbować".
I jeszcze wyobraź sobie, że już kilka razy próbowałeś z negatywnym
skutkiem. Czy na pewno Ty też nie będziesz się opierał
i reprezentował postawy "nie da się"? Czy nie powiesz:
"przecież to tylko zawracanie głowy i strata czasu, no chyba,
żeby ktoś mi jakoś to ułatwił po znajomości" ?
[...]
> >Czyli bez zmiany ogólnej sytuacji
> > taka aktywność jest niestety tylko wyrywaniem sobie nawzajem
> > ograniczonych możliwości zarabiania pieniędzy, przypominającym
> > walkę sfory zgłodniałych psów o jedną kość.
>
> Co rozumiesz przez zmianę ogólnej sytuacji? Jak ma ona wyglądać? Rząd ma
> zadekretować, że ma być lepiej?
Nie zadekretować, że ma być lepiej, tylko w sytuacji, gdy pracy
nie wystarcza dla wszystkich zdolnych i chętnych do jej wykonywania,
zadekretować jakieś cywilizowane zasady dostępu do niej.
Żeby rzeczywiście społeczeństwo nie przypominało sfory psów
wyrywających sobie jedną kość.
Uważam, że obecne bezrobocie można porównać z klęską żywiołową.
Ludzie, tak jak podczas powodzi, tracą mieszkania i dorobek
całego życia (bo muszą go przejadać). A przecież podczas klęski
żywiołowej nie godzimy się na to, żeby jedni zagarniali (albo nawet
kupowali) tyle żywności ile chcą i potrafią, a drudzy umierali z głodu.
A podczas tej klęski takim deficytowym, a jednocześnie niezbędnym
do życia towarem, jest praca. Czyli potrzebny jest jakiś sposób jej
racjonowania.
[...]
> Żadna gospodarka nie zapewnia pełnego zatrudnienia. Tyle że im więcej
> kapitalizmu, tym mniejsze bezrobocie.
No nie wiem, czy w Polsce, gdzie tyle osób pamięta jeszcze czasy PRL-u,
znalazłbyś wielu zwolenników tej tezy. Większość zgodzi się,
że prawie pod każdym względem kapitalizm jest lepszy od tego
co było, ale z tym jednym, jedynym wyjątkiem - wtedy nie było
bezrobocia! Odbieranie ś.p. socjalizmowi ten jedynej (ale jakże istotnej
dla przeciętnego człowieka) przewagi nad kapitalizmem przypomina
doprawdy kopanie leżącego.
I nie mów mi, że wtedy bezrobocie też było, tylko ukryte.
Bo właśnie o to chodzi, że jeśli już (jak sam piszesz) bezrobocie
musi być w każdej gospodarce, to niech przynajmniej będzie
ukryte. Bo różnica między bezrobociem jawnym a ukrytym
jest taka jak między zającem pożeranym przez wilka,
a zającem bezpiecznie ukrytym w swojej norze :-))
Pozdrawiam
Artur
-
172. Data: 2002-11-26 21:08:20
Temat: Re: Co to są znajomości?
Od: Paweł Pollak <s...@m...pl>
Użytkownik "Artur Lato" napisał w wiadomości:
> Oj, coś mi się wydaje, że masz zbyt idealistyczne poglądy na życie.
> Ja spokojnie mogę wyobrazić sobie sytuację, w której np. polski
> menedżer jest panem i władcą w firmie, której właściciele znajdują
> się w Paryżu lub Londynie. Albo jeszcze gorzej - jest spółką akcyjną,
> w której zarząd do spółki z radą nadzorczą główkują tylko jakby tu ją
> jeszcze wydoić (jak skuteczny jest nadzór właścicielski w takich spółkach,
> i to tych najbardziej renomowanych, mogliśmy niedawno zobaczyć
> na przykładzie Enronu i innych, a kilka lat wcześniej na przykładzie
> najbardziej szacownego banku na świecie, w którym trzymała swoje
> pieniądze królowa angielska, a który potrafił doprowadzić do bankructwa
> dwudziestokilkuletni smarkacz).
No właśnie, brak odpowiedniego nadzoru i zła polityka kadrowa prowadzi do
bankructwa. Jak ktoś chce podcinać gałąź, na której siedzi, jego
zmartwienie.
> Gdyby kapitalistyczne firmy tak bardzo dbały o swoje wyniki i finanse,
> to nie byłoby tej niesłychanej rozrzutności w wynagradzaniu
> menedżerów (słyszałeś chyba o prezesach banków zarabiających
> kilkaset tysięcy złotych miesięcznie) i fundowaniu im wielu innych
> pozapłacowych bonusów. Przy takich kosztach pensje dla nawet
> kilkudziesięciu blondyn znaczą tyle co kropla w morzu.
Na jakiej podstawie żywisz przekonanie, że prezes banku nie jest wart dla
banku kilkaset tysięcy złotych miesięcznie i że ten bank chce zatrudniać
kogoś, kto nic nie umie robić?
> Napiszesz pewnie: "no to jest świetna okazja, żeby wykosić
> taką niefrasobliwą firmę z rynku". Tak, w teorii. A w praktyce
> weź po uwagę ich przewagę kapitału, markę znaną
> od kilkudziesięciu lat i prawdopodobne powiązania z politykami.
> Niestety, tak jak życie nie chciało podporządkować się ideałom
> socjalizmu, tak samo nie bardzo respektuje zasady
> czystego kapitalizmu.
Masz denerwującą manierę przewidywania, co napiszę i polemizowania z tym.
Zaczekaj, co rzeczywiście odpowiem, przytaczanie moich poprzednich
argumentów w miejscach, gdzie te argumenty nie mają sensu, jest nadużyciem.
> > Nikt z tu biadolących nie żalił się, że nie dostał pracy, bo było za
dużo
> > kandydatów, tylko że nie miał znajomości. Odniosłem się do tej tezy.
>
>
> Ale to jest związane. Uważają po prostu, że przy kilkuset kandydatach
> na jedno miejsce bez znajomości nie mają szans.
No przecież cały czas udowadniam, że te znajomości można sobie wyrobić.
> Wyobraź sobie, że ktoś Cię namawia, żebyś zdawał na studia,
> gdzie jest kilkuset kandydatów na jedno miejsce. I oczywiście
> podaje przykłady ludzi, którzy się dostali. Mówi: "widzisz,
> przecież jest to możliwe, trzeba tylko bezustannie próbować".
> I jeszcze wyobraź sobie, że już kilka razy próbowałeś z negatywnym
> skutkiem. Czy na pewno Ty też nie będziesz się opierał
> i reprezentował postawy "nie da się"? Czy nie powiesz:
> "przecież to tylko zawracanie głowy i strata czasu, no chyba,
> żeby ktoś mi jakoś to ułatwił po znajomości" ?
Porównanie całkowicie chybione. Przy egzaminie na studiach obowiązuje proste
kryterium: dostaje się ten, kto ma więcej punktów. Pracę dostaje ten, kto
przekona pracodawcę. Widzę, że tu jeszcze trzeba obalać kolejny mit, że
pracodawca rzekomo ma jakiś (moralny?) obowiązek przyjmowania najlepszego
kandydata (=o najwyższych kwalifikacjach). Nonsens. Pracodawca może przyjąć,
kogo chce, kierując się dowolnymi kryteriami. Ma święte prawo uznać, że woli
młodą dziewczynę - którą wprawdzie trzeba będzie jeszcze douczyć, ale za to
zapewni ona miłą atmosferę w pracy (bez seksualnych podtekstów) - od
zgorzkniałej baby po pięćdziesiątce czy faceta, który wprawdzie wszystko
umie, ale jest skończonym chamem.
> > Co rozumiesz przez zmianę ogólnej sytuacji? Jak ma ona wyglądać? Rząd ma
> > zadekretować, że ma być lepiej?
>
>
> Nie zadekretować, że ma być lepiej, tylko w sytuacji, gdy pracy
> nie wystarcza dla wszystkich zdolnych i chętnych do jej wykonywania,
> zadekretować jakieś cywilizowane zasady dostępu do niej.
Oho, kolejny, który na ekonomii zna się jak papież na środkach
antykoncepcyjnych. Można prosić o jakieś szczegóły? Podpowiedz rządowi.
> Uważam, że obecne bezrobocie można porównać z klęską żywiołową.
> Ludzie, tak jak podczas powodzi, tracą mieszkania i dorobek
> całego życia (bo muszą go przejadać). A przecież podczas klęski
> żywiołowej nie godzimy się na to, żeby jedni zagarniali (albo nawet
> kupowali) tyle żywności ile chcą i potrafią, a drudzy umierali z głodu.
> A podczas tej klęski takim deficytowym, a jednocześnie niezbędnym
> do życia towarem, jest praca. Czyli potrzebny jest jakiś sposób jej
> racjonowania.
Praca na kartki? Czemu nie, skoro i mięso było na kartki? Bo przecież
wprowadzanie takich reform, żeby ani praca, ani mięso nie było deficytowym
towarem, jest bez sensu.
> > Żadna gospodarka nie zapewnia pełnego zatrudnienia. Tyle że im więcej
> > kapitalizmu, tym mniejsze bezrobocie.
>
>
> No nie wiem, czy w Polsce, gdzie tyle osób pamięta jeszcze czasy PRL-u,
> znalazłbyś wielu zwolenników tej tezy. Większość zgodzi się,
> że prawie pod każdym względem kapitalizm jest lepszy od tego
> co było, ale z tym jednym, jedynym wyjątkiem - wtedy nie było
> bezrobocia! Odbieranie ś.p. socjalizmowi ten jedynej (ale jakże istotnej
> dla przeciętnego człowieka) przewagi nad kapitalizmem przypomina
> doprawdy kopanie leżącego.
> I nie mów mi, że wtedy bezrobocie też było, tylko ukryte.
> Bo właśnie o to chodzi, że jeśli już (jak sam piszesz) bezrobocie
> musi być w każdej gospodarce, to niech przynajmniej będzie
> ukryte. Bo różnica między bezrobociem jawnym a ukrytym
> jest taka jak między zającem pożeranym przez wilka,
> a zającem bezpiecznie ukrytym w swojej norze :-))
Skąd Ty bierzesz te idiotyczne porównania? Z powyższej wypowiedzi wynika, że
kompletnie nie wiesz, co to jest ukryte bezrobocie. Oczywiście, każdy może
pleść dowolne banialuki, ale jak bierzesz się za dyskusję o ekonomii, to
może zapoznaj się z jej podstawami. Ukryte bezrobocie to de facto zasiłek
socjalny w horrendalnej wysokości. Ktoś za utrzymywanie takich miejsc pracy
musi zapłacić, za to socjalistyczne ukryte bezrobocie do dziś spłacamy
długi. Obecnie też mamy ukryte bezrobocie, a przyczynia się ono do wzrostu
bezrobocia jawnego.
Ukryte bezrobocie masz np. w górnictwie. Te miejsca pracy będą przez
najbliższych parę lat kosztowały podatników 5 mld* złotych wyłożonych w
gotówce, nie licząc niepłaconych podatków i zusowskich składek. Dzięki tym
pieniądzom można by np. obniżyć podatki czy usprawnić pracę wymiaru
sprawiedliwości, co w dłuższej perspektywie zmniejszyłoby bezrobocie
(przejściowo pozostałoby bez zmian, bo w statystykach nowe miejsca pracy
zniwelowaliby bezrobotni górnicy). Tylko że w długofalowej perspektywie np.
sprawny wymiar sprawiedliwości sprzyja rozwojowi gospodarczemu, a
utrzymywanie jakiejś grupy zawodowej przez podatników (zresztą z jakiego
tytułu?) nie.
A propos górników, bardzo mnie zaskoczyła ich samokrytyczna postawa w czasie
ostatniej demonstracji, kiedy to krzyczeli "złodzieje". Czyżby wreszcie do
nich dotarło, że od lat żyją (i to dobrze) na koszt podatników?
*5 mld to abstrakcyjna liczba. Policz to tak: na statystycznego Polaka wedle
ostatniego spisu wypada 130 zł. Jeśli masz żonę i dziecko, Twoja rodzina
funduje takiemu górnikowi przynajmniej 390 zł (przynajmniej, bo przecież
trzeba by odjąć tych, którzy z tej hojności podatników korzystają). Stać Cię
na to? Chcesz im płacić? To weź na swoje barki z łaski swojej i moją część,
bo mnie ani nie stać, ani nie mam ochoty ich utrzymywać.
Paweł
--
www.szwedzka.pl
-
173. Data: 2002-11-26 22:53:11
Temat: Re: Re: Co to są znajomości?
Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>
Paweł Pollak wrote:
>
> Na jakiej podstawie żywisz przekonanie, że prezes banku nie jest wart dla
> banku kilkaset tysięcy złotych miesięcznie i że ten bank chce zatrudniać
> kogoś, kto nic nie umie robić?
>
Dlatego, ze jego wplyw na normalne dzialanie banku jest minimalny.
Decyzje o duzych transakcjach/zmianach organizacyjnych/zmianach
dzialanosci i tak musi obgadywac z akcjonariuszami, Rada Nadzorcza i
Zarzadem. A sam nie jest w stanie wykazac sie doglebna wiedza dotyczaca
wszystkich obszarow dzialania banku (z administracja wewnetrzna i innymi
duperelami), wiec podejmowanie przez niego decyzji bardzo czesto odbywa
sie na zasadzie zaufania do firm lub pracownikow. Na uwage o tym, ze nie
musi tego wiedziec zawczasu odpowiadam - jezeli wierzy, ze wynik decyzji
nie jest tylko losowym zlepkiem przypadkow, to powinien - np. nie mozna
planowac strategii sprzedazy nie wiedzac jak ta sprzedaz odbywa sie w
oddzialach na poziomie pracownika. No moze i mozna ale odbywa sie to
wtedy, z punktu widzenia pracownikow, na zasadzie ignorancji i glupoty
Gory. Prezes jest glownie reprezentantem tak naprawde nie majacym
mozliwosci samemu podjac wlasciwych dzialan ;).
Ale zatrudniajac kogos kto nic nie umie robic (patrz. wyniki obstawiania
inwestycji gieldowych przez malpe i maklera ;) ) Rada Nadzorcza
postawilaby cala hierarchie wartosci na glowie - na takie stanowisko
najwyzej mozna zatrudnic osobnika, ktorego wyglad, sposob wylawiania sie
i zachowania budza szacunek w innych "bussinesmanach".
A tak na marginesie - znany mi rektor najlepszej prywatnej szkoly
"bussinesu" w W-wie, jeszcze kilka lat temu cale wyklady potrafil
przedstawiac swietlane postacie wspolczesnego zarzadzania m.in. bylego
prezesa ABB - to ta firma co sie teraz mocno chwieje, bo prezes
uwierzyl, ze jest Bogiem i uwierzyl w genialne nauki "bussinesowe"
propagowane m.in. przez AA. Znow sie nie moge powstrzymac ( ;) )- ktory
(AA) raczyl byl np. rozpoczynac w Polsce reklame przedsiewziec
internetowych w czasie, kiedy pismo WWW juz od dawna przedstawialo
czarny obraz rzeczywistosci tej dzialalnosci.
Flyer
-
174. Data: 2002-11-27 01:48:37
Temat: Re: Co to są znajomości?
Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>
flyer wrote:
>
> Prezes jest glownie reprezentantem tak naprawde nie majacym
> mozliwosci samemu podjac wlasciwych dzialan ;).
Tu tez naszla mnie ochota na uzupelnienie.
1. Pozycja prezesa banku (i nie tylko) zwiazana jest m.in. z potrzeba
istnienia w spoleczenstwie wyraznej hierarchii i instytucji stojacej ponad.
2. Rola prezesa banku jest rola reprezentanta o statusie medialnego
gwiazdora - liczy sie jego rozpoznawalnosc przez okreslona grupe
docelowa. Innymi slowy - prezes jest produktem medialnym skierowanych do
2 grup osob: zajmujacej sie finansami/gielda i zainteresowanych
korzystaniem z produktow finansowych banku. Jest "namacalnym" gwarantem
stabilnosci banku, doswiadczenia, madrosci i dostatniosci - ma wzbudzac
zaufanie u odbiorcy.
3. Wysoka gaza pozwala utrzymac "gwiazdora" w jednej firmie (czeste
zmiany bylyby niezauwazalne dla osob zainteresowanych produktami
finansowymi banku, ale budzilyby niepokoj grupy osob zajmujacej sie
finansami/gielda). Oprocz tego kazdy nowy prezes moglby wystepowac z
"rewolucyjnymi" pomyslami co naraziloby bank na dodatkowe koszty/straty.
Pozwala rowniez (gaza) na godne zaprezentowanie sie prezesa - choc ta
opcja nie jest az tak jednoznaczna. Z rownym spokojem bank moglby placic
prezesowi np. 20 kzl/m-c ale fundowac w ramach kosztow reprezentacji
rozne pierdoly jak zegarki za dziesiat kzl, ubrania, wieczne piora za
nascie kzl.
4. Dla niedowiarkow przypominam kasus dwoch lekarzy z Dolnego Ślaska,
ktorzy w rolach prezesow PZU i PZU Zycie sprawdzali sie calkiem dobrze
(jezeli pominac pewne oskarzenia o przekrety i sume przekrecona dodac do
wyniku spolek). Zapewne gdyby poszperac w zyciorysach prezesow spolek
bankowo/finansowych/ubezpieczeniowych to znalazloby sie troche podobnych
reprezentantow potwierdzajacych teorie, ze to nie czlowiek zdobi szate,
ale szata czlowieka ;) (przekrecenia powiedzenia swiadome).
Osobiscie i zupelnie subiektywnie uwazam, ze wynagrodzenia prezesow sa
za wysokie. Bajki o odpowiedzialnosci do niedawna mozna bylo opowiadac
tylko dzieciom. Na szczescie zaczyna normalniec (patrz. pkt.4 i
zaostrzenie prawa w USA po Enronie i Worldcomie). Ale nawet mimo to,
nikt chyba nie posadzi prezesa za "niezawinione" pograzenie spolki.
Rowniez z tytulu ulubionego przeze mnie slowa Ryzyko - prezes banku nie
bedacy jego wlascicielem nie powinien dostawac zadnej premii za ryzyko.
Po prostu nie ma porownania miedzy gosciem inwestujacym swoja kase a jej
zarzadca.
Niestety z "gwiazdorami" tak jest, ze zeby taka slawa chciala
wystepowac, trzeba jej sporo zaplacic :(.
Flyer
-
175. Data: 2002-11-27 02:07:43
Temat: Re: Co to są znajomości?
Od: "..:: MaGuArD ::.." <m...@o...pl>
> Użytkownik Paweł Pollak <s...@m...pl> w wiadomości do grup
> dyskusyjnych napisał:arv62f$egi$...@c...magma-net.pl...
> Ja spokojnie mogę wyobrazić sobie sytuację, w której np. polski
> menedżer jest panem i władcą w firmie, której właściciele znajdują
> się w Paryżu lub Londynie.
To ja dam konkretny przykład, co to jest TBD każdy chyba wie, jak nie nie
będę tłumaczył. Otóż swojego czasu zatrudnienie w dziale informatyków
wyglądało tam następująco:
- pan Czesiek, były kierowca dyrektora, na skutek redukcji przeniesiony tam
na dwa lata aby doczekać emerytury, w momencie przyjścia nie miał pojęcia
żadnego o komputerach a tym samym ich administracja, ale stanowisko
"informatyk" (dobry znajomy szefa urzędu)
- pani Ula, mila kobietka wiedząca jak się włącza i wyłącza komputer, poza
tym świetnie ciągła laskę dyrektorowi (stanowisko: operator terminala)
- pani Jola, właściwa osoba na właściwym stanowisku (stanowisko jw.)
- pan Jarek, typowy informatyk chodź samouk, praca jak sam twierdził dostał
dzięki układom w solidarności, to on wykonywał cala robotę, z czeska zrobił
chłopca (mimo iż facet dwa razy starszy od niego) na posyłki, z Ula chlał
wódę i ja dupczył. W końcu wywindowany przez ta solidarność na stanowisko
p.o. kierownika. Kierownikiem mógł zostać ponieważ był po zawodówce
elektrycznej.
Dział ten funkcjonował znakomicie w tym składzie przez 2 lata, potem wybory
i wywalili wszystkich na bruk, o dziwo zatrudnili specjalistów (a mówią ze
komuchy nie patrzą na kwalifikacje). Ups weszliśmy na tematy polityczne.
Pozdrawiam
--
-=/\V\\aGu/\\rD=- ^ ^
______oOOo____00___oOOo___ Wszystko co powiesz
e-mail: m...@o...pl gg: 384683 może zostać i zostanie użyte
tel./sms: +48(0)604-617-310 przeciwko Tobie!!!
-
176. Data: 2002-11-27 08:30:19
Temat: Re: Re: Co to są znajomości?
Od: "mer" <b...@n...pl>
Bardzo mnie zawsze intryguje, skąd tyle w ludziach chęci do śledzenia i liczenia nie
swoich
pieniędzy przy jednoczesnym zupełnym braku chęci do zarabiania własnych.
mer
-
177. Data: 2002-11-27 12:07:10
Temat: Re: Co to są znajomości?
Od: "Artur Lato" <a...@p...onet.pl>
Użytkownik Paweł Pollak <s...@m...pl> w wiadomości do grup
dyskusyjnych napisał:as0o09$feq$...@c...magma-net.pl...
[...]
> No właśnie, brak odpowiedniego nadzoru i zła polityka kadrowa prowadzi do
> bankructwa. Jak ktoś chce podcinać gałąź, na której siedzi, jego
> zmartwienie.
Nie tylko jego zmartwienie, bo największe straty poniosą kontrahenci
i klienci bankruta.
[...]
> Na jakiej podstawie żywisz przekonanie, że prezes banku nie jest wart dla
> banku kilkaset tysięcy złotych miesięcznie i że ten bank chce zatrudniać
> kogoś, kto nic nie umie robić?
No nie, nie spodziewałem się po Tobie takiej naiwności.
Co oznacza w praktyce "wart dla banku"? A no wart dla siebie
i innych członków zarządu i rady nadzorczej, z którymi wspólnie
zapewniają sobie, kosztem tego banku, luksusowe życie
do końca nie tylko swoich dni, ale również swoich dzieci i wnuków.
I z p. widzenia ich prywatnych interesów znacznie ważniejsze jest
maksymalne "wydojenie" firmy zanim zbankrutuje, niż przejmowanie
się tym, że może zbankrutować. Bo oni będą już wtedy na tyle
bogatymi ludźmi, że mogą śmiać się z tego, że już nikt nigdy więcej
nie powierzy im takiej funkcji.
Właśnie całe draństwo takiego systemu polega na tym, że z jednej
strony nie są właścicielami, i nie odpowiadają własnym majątkiem
(pomijam przypadki, gdy można im udowodnić, że działali
na szkodę firmy, ale przyznanie sobie wynagrodzeń, których
niby są "warci" pewnie do nich nie należy), a z drugiej
ciągną z niej zyski nie mniejsze niż prawdziwy właściciel,
tylko że bez ponoszenia prawdziwej odpowiedzialności.
Zaś "prawdziwi" właściciele często nawet nie wiedzą, gdzie
ta ich firma się mieści. Wiedzą tylko tyle, że w ciągu ostatniego
miesiąca kurs akcji rósł, no to warto było zaryzykować i kupić
na kolejne dwa tygodnie.
Jeśli nazywasz górników złodziejami, to zastanawiam się
jak powinieneś nazwać takich szacownych ludzi biznesu,
zwłaszcza gdybyś trzymał pieniądze w banku, który zbankrutował
(m.in. z powodu horrendalnych zarobków kierownictwa).
(To co piszę na ten temat, to nie są bezpodstawne wymysły.
Kilka miesięcy temu prasa opisywała wyniki kontroli
działania "sprywatyzowanych" firm.)
Oj, coś mi się wydaje, że rozbieżność pomiędzy teorią
a praktyką jest w przypadku kapitalizmu nie mniejsza
niż w przypadku socjalizmu :-))
[...]
> Porównanie całkowicie chybione. Przy egzaminie na studiach obowiązuje
proste
> kryterium: dostaje się ten, kto ma więcej punktów. Pracę dostaje ten, kto
> przekona pracodawcę. Widzę, że tu jeszcze trzeba obalać kolejny mit, że
> pracodawca rzekomo ma jakiś (moralny?) obowiązek przyjmowania najlepszego
> kandydata (=o najwyższych kwalifikacjach). Nonsens. Pracodawca może
przyjąć,
> kogo chce, kierując się dowolnymi kryteriami. Ma święte prawo uznać, że
woli
> młodą dziewczynę - którą wprawdzie trzeba będzie jeszcze douczyć, ale za
to
> zapewni ona miłą atmosferę w pracy (bez seksualnych podtekstów) - od
> zgorzkniałej baby po pięćdziesiątce czy faceta, który wprawdzie wszystko
> umie, ale jest skończonym chamem.
Nie jest chybione, bo dotyczy zupełnie innego aspektu. Kryteria
przyjmowania nie mają tu nic do rzeczy. Może sobie nawet przyjmować
kierując się tym, kto ma więcej włosów na głowie. Istotne jest to,
że szanse (uczciwego) wygrania konkursu gdzie startuje kilkuset
kandydatów są tak niewielkie, że bezrobotni w końcu się do tego
zniechęcają i wolą "siedzieć na kanapie", co nie świadczy o ich bierności
i lenistwie, tylko o trzeźwej ocenie szans. Trzeźwo myślący człowiek
rzadko gra w toto-lotka, chociaż słyszy, że prawie co tydzień komuś
udało się trafić szóstkę.
> > Nie zadekretować, że ma być lepiej, tylko w sytuacji, gdy pracy
> > nie wystarcza dla wszystkich zdolnych i chętnych do jej wykonywania,
> > zadekretować jakieś cywilizowane zasady dostępu do niej.
>
> Oho, kolejny, który na ekonomii zna się jak papież na środkach
> antykoncepcyjnych. Można prosić o jakieś szczegóły? Podpowiedz rządowi.
Wiesz, odnoszę takie wrażenie (m. in. w związku z naszą dyskusją), że
teoretyczne wiadomości z ekonomii nie tylko nie ułatwiają, ale czasem
może nawet wręcz utrudniają dostrzeganie jak ten kapitalizm
działa w praktyce.
> > Uważam, że obecne bezrobocie można porównać z klęską żywiołową.
> > Ludzie, tak jak podczas powodzi, tracą mieszkania i dorobek
> > całego życia (bo muszą go przejadać). A przecież podczas klęski
> > żywiołowej nie godzimy się na to, żeby jedni zagarniali (albo nawet
> > kupowali) tyle żywności ile chcą i potrafią, a drudzy umierali z głodu.
> > A podczas tej klęski takim deficytowym, a jednocześnie niezbędnym
> > do życia towarem, jest praca. Czyli potrzebny jest jakiś sposób jej
> > racjonowania.
>
> Praca na kartki? Czemu nie, skoro i mięso było na kartki?
Wyczuwam w tym ironię i aluzję do tamtych "beznadziejnych czasów
komuny", kiedy wszystko było na kartki. Więc przypominam,
że w sytuacjach nadzwyczajnych, np. podczas wojny lub innych
kataklizmów, państwa kapitalistyczne też wprowadzają racjonowanie.
Bo nawet wtedy się uważa, że życie ludzkie jest ważniejsze od
"czystości" systemu gospodarczego.
Niestety, teraz w Polsce (jak chyba w żadnym innym kraju) mamy
zatrzęsienie zwolenników ortodoksyjnego kapitalizmu, uważających,
że "świetlana przyszłość kapitalizmu" jest warta ofiar w postaci
milionów nędzarzy, więc można ich spokojnie poświęcić na ołtarzu
tej przyszłości. Tylko dlaczego jednocześnie za największe
zbrodnie komunizmu uważają poświęcanie milionów ludzi
w imię tamtej świetlanej przyszłości?
> Bo przecież
> wprowadzanie takich reform, żeby ani praca, ani mięso nie było deficytowym
> towarem, jest bez sensu.
Ależ skąd! Jest to jak najbardziej pożądane, nie wiedziałem tylko, że masz
pomysł na takie reformy. To może właśnie Ty coś podpowiesz rządowi,
bo ich ekonomiści dają nadzieję jedynie na zmniejszanie bezrobocia
w tempie kilku promili rocznie. Akurat dobrze, żeby po kilkunastu latach
przespacerować się na cmentarz i zawołać: "Panowie wstawajcie,
mamy już dla Was pracę!".
To właśnie takie perspektywy roztaczane przez najlepszych ekonomistów
w kraju podstymulowały mnie, laika, do zastanawiania się, czy w sytuacji,
gdy nie ma szans na radykalne i natychmiastowe zwiększenie możliwości
pracy w gospodarce, nie powinno sięgnąć do środków nadzwyczajnych
i zmusić w jakiś sposób pracujących do podzielenia się pracą (i płacą)
z bezrobotnymi. Żeby nie było tak, że jeden ma jej tyle, że wpada
w pracoholizm, a drugi nie może się nawet doprosić minimum
niezbędnego do przeżycia.
[...]
> A propos górników, bardzo mnie zaskoczyła ich samokrytyczna postawa w
czasie
> ostatniej demonstracji, kiedy to krzyczeli "złodzieje". Czyżby wreszcie do
> nich dotarło, że od lat żyją (i to dobrze) na koszt podatników?
>
> *5 mld to abstrakcyjna liczba. Policz to tak: na statystycznego Polaka
wedle
> ostatniego spisu wypada 130 zł. Jeśli masz żonę i dziecko, Twoja rodzina
> funduje takiemu górnikowi przynajmniej 390 zł (przynajmniej, bo przecież
> trzeba by odjąć tych, którzy z tej hojności podatników korzystają). Stać
Cię
> na to? Chcesz im płacić? To weź na swoje barki z łaski swojej i moją
część,
> bo mnie ani nie stać, ani nie mam ochoty ich utrzymywać.
Mam nadzieję, że tej naszej dyskusji nie czytają górnicy (zwłaszcza ci
z kopalni "Wujek"), ani stoczniowcy, którzy kilka miesięcy temu biegali
po ulicach Szczecina i krzyczeli, że nie mają co dać jeść swoim
dzieciom. Bo gdyby czytali, to mogli by stracić resztki szacunku
dla swoich ojców za to, że tak się dali podprowadzić fanatykom
"czystego kapitalizmu" (i nie pomyśleli o tym, że kapitalizm
to nie tylko USA, czy Niemcy, ale również np. Południowa Ameryka,
gdzie policyjne szwadrony śmierci oczyszczają ulice miast
z wałęsających się bezdomnych dzieci, jak również Polska
przedwojenna z bieda-szybami, które, jak się okazuje, przeżywają
teraz "drugą młodość"). Zdaje się, że inny przykład grupy
społecznej tak "podprowadzonej", to chyba tylko chłopi
rosyjscy, którzy wyrzynali swoich panów, bo mieli obiecaną
ich ziemię na własność, a zamiast tego dostali kołchozy.
Boję się, że gdyby (ci nasi) porównali swoją pozycję "elity PRL-u"
z rolą nieporzebnych pasożytów w III RP, i uzmysłowili
sobie, że przecież sami tą nową rzeczywistość wywalczyli,
czasem nawet z narażeniem życia, to mogłoby im przyjść
do głowy zrobienie drugiego Sierpnia, tylko tym razem
w odwrotnym kierunku.
(Ale, jeśli chcesz wiedzieć, to nie uważam, że należy im się
utrzymywanie nierentownych kopalń kosztem podatników.
Należy im się natomiast, tak zresztą jak i wszystkim,
inna praca, chociaż niekoniecznie w pełnym wymiarze
- jeśli nie przez stworzenie nowych możliwości pracy
w gospodarce, to przez właściwy podział istniejących.)
Pozdrawiam
Artur
-
178. Data: 2002-11-27 21:58:52
Temat: Re: Co to są znajomości?
Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>
mer wrote:
> Bardzo mnie zawsze intryguje, skąd tyle w ludziach chęci do śledzenia i liczenia
nie swoich
> pieniędzy przy jednoczesnym zupełnym braku chęci do zarabiania własnych.
>
Jedno z drugim chyba ma scisly zwiazek?
Flyer
-
179. Data: 2002-11-28 02:48:11
Temat: Re: Re: Co to są znajomości?
Od: "Leszek Wilczek" <w...@w...edu.pl>
>
> >
> > Na jakiej podstawie żywisz przekonanie, że prezes banku nie jest wart
dla
> > banku kilkaset tysięcy złotych miesięcznie i że ten bank chce zatrudniać
> > kogoś, kto nic nie umie robić?
> >
>
>
> Dlatego, ze jego wplyw na normalne dzialanie banku jest minimalny.
> Decyzje o duzych transakcjach/zmianach organizacyjnych/zmianach
> dzialanosci i tak musi obgadywac z akcjonariuszami, Rada Nadzorcza i
> Zarzadem. A sam nie jest w stanie wykazac sie doglebna wiedza dotyczaca
> wszystkich obszarow dzialania banku (z administracja wewnetrzna i innymi
> duperelami), wiec podejmowanie przez niego decyzji bardzo czesto odbywa
> sie na zasadzie zaufania do firm lub pracownikow.
Masz po czesci racje, ale tylko po czesci. Zauwaz ze jak przychodzi nowy
Prezes, czy nawet Dyrektor dzialu, to za nim przychodzi caly sztab zaufanych
ludzi, ktorych ON zna i juz z nimi najczesciej pracowal. Nastepnie przez
kilka tygodni sa bardzo czeste zebrania z kierownikami nizszych szczeblow,
czytanie raportow oraz sporzadzanie takowych wyzej.
Reasumujac, jeden czlowiek nie jest w stanie nic zrobic, dlatego zauwaz ze
na tak wysokich stanowiskach sa ludzie dosc wiekowi z ogromnym
doswiadczeniem i rownie rozleglymi znajomosciami.
-
180. Data: 2002-11-28 03:08:41
Temat: Re: Co to są znajomości?
Od: "Leszek Wilczek" <w...@w...edu.pl>
> (Ale, jeśli chcesz wiedzieć, to nie uważam, że należy im się
> utrzymywanie nierentownych kopalń kosztem podatników.
> Należy im się natomiast, tak zresztą jak i wszystkim,
> inna praca, chociaż niekoniecznie w pełnym wymiarze
> - jeśli nie przez stworzenie nowych możliwości pracy
> w gospodarce, to przez właściwy podział istniejących.)
Hmmm... to bardzo interesujace, sek w tym ze praca jest dosyc specyficznym
towarem i o ile zywnosc jestes w stanie reglamentowac o tyle nie zmusisz
ludzi np.: do oddania polowy pensji, a to wlasnie sugerujesz w swoim
postulacie. Nie zapominaj ze redystrybucja PKB Polski wynosci 48%(bez o ile
mnie pamiec nie myli ZUS) co stawia nas w czolowce swiatowej, oraz ze
podatki placa procentowo najwiecej najbiedniejsi(podatek dochodowy, VAT,
AKCYZA, cla, zawyzone ceny zywnosci i innych artykulow), a im czlowiek
bogatszy tym placi ich mniej(ulgi, mniejszy udzial w koszyku zakupow
artykulow oblozonych AKCYZA), oczywiscie ta sytuacja jest o wiele lepsza niz
gdyby bogaci mieliby placic o wiele wiecej procentowo niz biedni(po prostu
by dali dyla, a firmy by sie pozamykaly). Dobra tyle podatkow, ale ja
jesszcze raz chce cie zapytac jaki masz pomysl na reglamentacje pracy:
-podniesc podatki(skad trza wyplaca bezrobotne) i placic nie pracujacym przy
okazji ich degenerujac(tak sie dzieje w Niemczech)
-a moze system wachadlowy, miesiac ten miesiac tamten ;))(ciekawe jaka
bedzie wydajnosc pracy skoro pracownik juz po dluzszym urlopie ma przez
kilka dni mniejszcza wydajnosc ;)
-a moze tez zrobic jak za komuny ze na stanowisko ktore mogl obslugiwac
jeden osobnik pracowalo 2 lub 3 i dostawali rownie kiepskie
apanaze(rozwiazanie prawie idealne tylko ze jeden robil a dwoch lezalo).
Podaj jakies ciekawe rozsadne rozwiazanie. Po wojnie np.: w dosc ciekawy
sposob rozwiazano problem braku mieszkan po prostu dokwaterowali prywatnym
wlascicielom mieszkancow. Mieszkancy ci byli bardzo niewdzieczni i niszczyli
mienie, nie placili czynszu, a po czasie kiedy dom byl juz w fatalnym stanie
dostawali przeniesienie do lepszego lokalu. Wlasciciel zostawal ze
zniszczonym mieniem i byl czesto w gorszej sytuacji niz owe rodziny, bo jemu
lokal zastepczy nie przyslugiwal. Tyle historii