Trochę ponad miesiąc temu znalazłem ofertę pracy na stanowisko
copywritera w pewnej agencji reklamowej. Pomimo, iż nie mam
jakiegokolwiek doświadczenia w tej dziedzinie (jestem dziennikarzem z
wykształcenia) zdecydowałem się odpowiedzieć.
Gwoli wyjaśnienia... Oferta pracy była napisana specyficznie, językiem
żartobliwym i frywolnym.
Odpowiedziałem również nieszablonowo. Po pierwsze olałem list
motywacyjny i go nie wysłałem. Po drugie wywaliłem zdjęcie mojej osoby w
garniturze i pod krawatem, a wkleiłem fotkę z wycieczki rowerowej -
spocony gość w kasku, cały czerwony na twarzy (akurat wjechałem na
szczyt wzniesienia) i z 4 dniowym zarostem.
Zamiast "Dane osobowe" napisałem "Jak mi na chrzcie dano", a
wykształcenia wogóle nie podałem, za to napisałem "Wykształcenie nie
piwo...".
Opis dotychczasowej kariery zawodowej napisałem w formie felietonu,
często wtrącając żarty i niewysublimowane humorystycznie porównania.
Zamiast "Umiejętności" napisałem rozdział "Czego nie zepsuję".
I co?
No i mi odpowiedzieli, że chcą bym przygotował dla nich pewne testowe
rzeczy związane z reklamą. Zrobiłem i wysłałem.
Od tego czasu minął miesiąc i dziś byłem na... rozmowie kwalifikacyjnej.
Dano mi do zrozumienia, że podobam im się (pierwsze słowa, to były
"Fajny kask") i że mam szansę. Mam jednak postawiony warunek: mam 7 dni,
by ich przekonać, że właśnie mnie potrzebują.
Czas start!

Pitt

P.S. Jaki wniosek? W konkurencji "Poszukiwanie pracy" nie ma reguł.