eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

PracaGrupypl.praca.dyskusjeartykuł
Ilość wypowiedzi w tym wątku: 25

  • 1. Data: 2002-12-07 11:45:00
    Temat: artykuł
    Od: "mer" <b...@n...pl>

    Rodaku, zrób to sam






    Dominika Wielowieyska 06-12-2002, ostatnia aktualizacja 06-12-2002 20:11

    Polskie bezrobocie demitologizuje Dominika Wielowieyska

    Niech państwo weźmie na siebie obowiązek zapewnienia nam pracy - najlepiej dobrze
    płatnej,
    niemęczącej i blisko domu... Tak myśli znaczna część Polaków. Wielu z nas jakikolwiek
    wysiłek
    związany ze znalezieniem zajęcia czy zmianą kwalifikacji uważa za zbędny, a część
    polityków i mediów
    utwierdza nas w tym przekonaniu. A przecież w najbliższym czasie znalezienie pracy
    będzie problemem,
    będziemy zmuszeni do większej aktywności. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla
    nas.

    Kto sobie nie radzi

    Często słyszymy o "grupach społecznych, które poniosły koszty reform" - biednych,
    przegranych, bo
    reformy im wszystko odebrały. A jeśli ludziom powtarza się ciągle, że zostali
    skrzywdzeni, to oni
    spokojnie czekają, aż ktoś im te krzywdy zrekompensuje.

    Tymczasem mówienie o owych kosztach jest absurdem. Co pracownicy PGR-ów mieli do
    swojej dyspozycji w
    latach 80.? Puste półki w sklepach i swoje odrapane bloki. Jakie życie wiodła
    listonoszka z filmu
    Agnieszki Holland, samotna kobieta, która musiała czasami zostawiać syna u sióstr w
    domu dziecka, bo
    nie dawała rady finansowo. Czy bez reform warunki życia ludzi z PGR-ów byłyby lepsze?

    Jeśli ktoś ma wątpliwości, chętnie umówię go na rozmowę z Białorusinkami i
    Ukrainkami, które
    przyjeżdżają do pracy w Polsce. Pani Luda była nauczycielką, ale od roku nie
    dostawała pensji, mąż
    podobnie. Pani Oksana ma małe dziecko i za każdym razem, gdy jedzie do Polski,
    przeżywa katusze, bo
    mała trzyma ją za rękę i błaga, by mama nie wyjeżdżała. To efekt wyboru tzw. trzeciej
    drogi
    proponowanej przez krytyków Balcerowicza.

    W przypadku ludzi z byłych PGR-ów podstawowa różnica między czasem obecnym a latami
    80. polega na
    tym, że półki sklepowe są pełne i że istnieje sporo instytucji charytatywnych, które
    próbują tym
    ludziom pomagać - a żyją one głównie z datków wielkich firm, które mogą zarabiać
    dzięki wolnemu
    rynkowi. Zamiast więc mówić o ponoszeniu przez ludzi kosztów reform, należałoby mówić
    o tym, że nie
    radzą sobie oni w życiu. I że potrzebują pomocy. Pytanie tylko, jak miałaby ona
    wyglądać?

    Siedzą i narzekają

    Pewnego dnia pod kościołem w Falenicy koło Warszawy pojawił się żebrak. - Kochani,
    zanim dacie mu
    pieniądze, powinniście wiedzieć, że zaproponowałem mu wykonanie prac koło plebanii i
    zapłatę za to.
    Nie był zainteresowany - powiedział ksiądz z ambony.

    W jednym z telewizyjnych talk-show prowadzący odpytywali mieszkańców pewnego małego
    miasteczka, jak
    im się żyje. Najpierw jednak widzowie obejrzeli reportaż, w którym dwóch 20-latków
    oświadczyło, że w
    miasteczku nie ma dla nich pracy ani perspektyw, a politycy losem młodzieży w ogóle
    się nie
    interesują. Wszyscy uczestnicy programu, wśród nich publicyści i socjologowie,
    smętnie kiwali głową
    nad losem biednej młodzieży. Ich diagnoza brzmiała - to wina tego okrutnego,
    krwiożerczego
    kapitalizmu, rządu (każdego) oraz Balcerowicza.

    Dwóch dryblasów, zdrowych, bez żon i dzieci na utrzymaniu, siedzi na ławeczce w parku
    i biadoli, że
    nie mają perspektyw... Chciałoby się powiedzieć: "Stary, stwórz sobie sam
    perspektywy, załóż firmę,
    naucz się czegoś, wyjedź z miasteczka, znajdź pracę. Dlaczego ktoś ma to wszystko
    robić za ciebie?".

    W czerwcu tego roku minister pracy Jerzy Hausner pojechał do Żyrardowa na spotkanie z
    młodzieżą.
    Bezrobocie sięga tu 17 proc. Nasz korespondent Paweł Nosowski relacjonował: "Przyszło
    ponad stu
    młodych ludzi. Minister zachęcał młodzież do dyskusji: - Możemy wam coś
    podpowiedzieć, doradzić. Nie
    bądźcie tacy pasywni, bo nigdy nie dostaniecie pracy. (...) Wszystkie oczy były
    utkwione w ziemię".

    W końcu minister sam zaczął pytać o plany życiowe. "Okazało się, że wszyscy wybierają
    się na studia,
    nie mają doświadczeń zawodowych i chcą pracować. Dlatego dla każdego najlepsze byłyby
    studia
    zaoczne. - Jednak żeby za nie płacić, trzeba pracować, i tu koło się zamyka -
    narzekała Monika,
    która zdaje na biotechnologię na SGGW, ale marzy o drogim studium kosmetycznym.

    - Myślcie o swojej przyszłości pięć lat naprzód, działajcie w kołach naukowych,
    pracujcie nawet za
    darmo, ale zbierajcie doświadczenie. Musicie się czymś wyróżniać - tłumaczył
    Hausner". Później
    młodzież mogła się spotkać z doradcą zawodowym. Na konsultacjach zostało niewiele
    ponad dziesięć
    osób. "Oni w kółko gadają to samo: >Pracuj za darmo <. Niech sami tak pracują -
    podsumował Kamil,
    tegoroczny maturzysta".

    Oburzeniu Kamila dziwi się niewiele od niego starsza Ewa. - Przyszłam do firmy, w
    której zawsze
    chciałam pracować - opowiada mi. - Nie płacili nic, ale miałam kontakt z tymi ludźmi,
    uczyłam się od
    nich. Po jakimś czasie mnie zatrudnili. Kilku moich kolegów stażystów musiało odejść,
    ale ponieważ
    wpisywali sobie do życiorysów pracę w tej firmie i pokazywali wykonane prze siebie
    projekty, nie
    mieli kłopotów ze znalezieniem zajęcia.

    W mediach często można znaleźć obrazki z życia rodzin żyjących w nędzy. Ale każdy z
    nich ma jeden
    defekt: brak w nim opinii pracodawcy, który kiedyś zatrudniał ich bohaterów. "Gazeta"
    opublikowała w
    zeszłym roku serię artykułów na temat Człuchowa i okolic, gdzie bezrobocie należy do
    najwyższych w
    Polsce. Większość była poświęcona ciężkiej sytuacji mieszkańców, opowiadano też o
    młodzieży, która
    ma kłopoty z dalszym kształceniem się z powodu kiepskiej sytuacji finansowej.
    Odezwali się też
    jednak pracodawcy, którzy dowodzili, że wielu z tych bezrobotnych po prostu nie chce
    pracować albo
    pracuje źle.

    A może tak do szkoły?

    - Przeczytałam artykuły o Człuchowie i spodobała mi się działalność pani dyrektor
    jednej z
    tamtejszych szkół. Pomagała uczniom, którzy uczyć się chcieli, ale sytuacja
    materialna ich rodzin
    nie była najlepsza - opowiada moja znajoma Joanna. Potrzebowała akurat kogoś do
    pomocy w swym domu
    pod Warszawą. Wymyśliła, że zaprosi z Człuchowa jakąś dziewczynę do pracy (pięć dni w
    tygodniu, 700
    zł na rękę), zapewniając jej własny pokój i utrzymanie. W weekendy dziewczyna mogłaby
    chodzić do
    szkoły - znajoma była gotowa załatwić jej liceum sobotnio-niedzielne (350 zł za
    semestr).

    Joannie wydawało się, że jej oferta jest atrakcyjna (już raz zadziałało to
    znakomicie, kiedy
    zatrudniła Anię, absolwentkę zawodówki spod Ostrowca Świętokrzyskiego. Załatwiła jej
    szkołę, pomogła
    w nauce obsługi komputera. Ania dobrze się uczyła i świetnie pracowała). Zadzwoniła
    do pani dyrektor
    z Człuchowa. Ta bardzo się ucieszyła i wysłała do Joanny Monikę. - Powiedziałam
    Monice, że może
    zostałaby przez trzy dni, żebyśmy się poznały, a w sobotę pomogłaby mi urządzić
    przyjęcie, to by
    sobie zarobiła na zwrot kosztów podróży. Zgodziła się - opowiada Joanna.

    Na pierwszy rzut oka Monika wydawała się rezolutną dziewczyną. Chciała w Warszawie
    pójść na studia
    zaoczne. Jednak w piątek wieczorem oświadczyła, że zmywanie naczyń i podlewanie
    ogrodu to za ciężka
    praca. Na sobotę też nie zostanie. - OK, robota ci się nie podoba, ale obiecałaś mi
    pomóc w sobotę.
    Jeżeli w ten sposób dotrzymujesz umów, to ciężko ci będzie znaleźć pracę -
    powiedziała moja znajoma.
    Monika pożegnała się i pojechała.

    - Ja tego nie rozumiem, jako licealistka i studentka zarabiałam w ten sposób na
    życie, nie widzę w
    tym nic uwłaczającego - mówi Joanna.

    - Szukałem stolarza, który zrobiłby mi ładne półki - opowiada inny znajomy. -
    Poleceni mi fachowcy
    dawali bardzo odległe terminy, bo są zawaleni robotą. W końcu znalazłem stolarza spod
    Jeleniej Góry.
    Zrobił mi regał za cenę do zaakceptowania. Zaproponowałem, żeby zrobił jeszcze jeden.
    Powiedział, że
    za pół roku, bo teraz ma dużo pracy. I już się nie odezwał. Po jakimś czasie
    spotkałem go na
    warszawskim Kole - handlował starociami. Narzekał, że interes idzie słabo. - To
    dlaczego pan nie
    przyszedł zrobić tego drugiego regału? - Jakoś się nie złożyło.

    Mam być szwaczką? Nie!

    W zeszłym roku w "Magazynie Gazety" pojawił się artykuł Moniki Żmijewskiej "Nie
    robim, bo się
    zmęczym".

    "Grodzisk Wielkopolski to 10-tysięczna stolica powiatu (...). Na 48 tys. mieszkańców
    powiatu 2,5
    tys. to bezrobotni. Prawo do zasiłku ma zaledwie co piąty, a ponad tysiąc
    bezrobotnych to świeżo
    upieczeni absolwenci zawodówek: murarskich, stolarskich, mechanicznych". W powiatowym
    urzędzie pracy
    "od zeszłego roku wisi ogłoszenie firmy Inter Groclin: >Szukamy pracowników na
    stanowiska: krawiec
    szwacz - 330 osób, krojczy - 60 osób, specjalista ze znajomością języka angielskiego,
    niemieckiego,
    francuskiego i szwedzkiego - 10 osób; niepełnosprawni - 100 osób <. (...) Zgłosiło
    się zaledwie 200
    osób. (...) 354 bezrobotnych, którym urząd pracy podsuwał ofertę Inter Groclinu,
    odmówiło podjęcia
    pracy".

    Warunki finansowe niezłe, perspektywa awansu, szkolenia. - Szwaczkami nie będziemy -
    oświadczali
    bezrobotni w rozmowie z autorką. Nie przychodziło im do głowy, że trzeba brać pracę
    taką, jaka jest,
    przekwalifikować się.

    Rozmawiałam z drobnymi przedsiębiorcami z różnych regionów Polski. I powtarza się
    opinia: znaleźć
    sumiennego, a już zwłaszcza aktywnego pracownika, to naprawdę rzadkość.

    - Zatrudniam kierowców rozwożących produkty. W ciągu kilku miesięcy musiałem ich
    wymieniać ze dwa
    razy, bo kolejni mieli taki zwyczaj, że jak tylko odwróciłeś głowę, natychmiast
    przestawali
    pracować. Żądania stawiali bardzo duże, zanim jeszcze pokazali, że cokolwiek potrafią
    - mówi jeden z
    moich rozmówców.

    - A ja to od nowego pracownika biorę od razu 300 zł kaucji z pierwszej pensji.
    Oburzają się, ale ja
    muszę tak robić. Bo wtedy wiem, czy komuś na pracy zależy. Problem nie polega na tym,
    że brakuje
    chętnych. Tyle że niejeden z nich pracuje trzy miesiące, a potem mówi, że mu się nie
    podoba. On
    przez następne trzy miesiące będzie sobie leniuchował i żył za to, co zarobił. A ja
    nie mogę uczyć
    co trzy miesiące nowych pracowników - mówi przedsiębiorca spod Piotrkowa
    Trybunalskiego.

    - Pewnego razu dostałem nagle zamówienie na dużą partię ubrań - opowiada właściciel
    niewielkiego
    zakładu krawieckiego w Łodzi. - Moje szwaczki poszyły wszystko inaczej, niż miało
    być, a następnego
    dnia rano miał się zgłosić kontrahent. Jeślibyśmy mu nie dali towaru, stracilibyśmy i
    to zamówienie,
    i następne. Przez całą noc szyliśmy z żoną ubrania od nowa, żeby zdążyć - wszystko
    przez fuszerkę
    moich pracownic.

    I rzeczywiście, ci, którzy badają przyczyny, dla których zachodni inwestorzy nie
    pchają się do
    Polski drzwiami i oknami, podkreślają kiepską jakość i wydajność naszej pracy.

    W zeszłym roku Eurostat, urząd statystyczny UE, opublikował dane dotyczące owej
    wydajności. Polska
    znalazła się w grupie krajów o najniższej wydajności wśród państw z "unijnego
    przedpokoju" - w całej
    naszej gospodarce wynosi ona zaledwie 38 proc. unijnej średniej (w Słowenii - 71
    proc., w Czechach i
    na Węgrzech - po 58), w rolnictwie - ledwie 13 proc.

    Bez pracy, bez nadziei

    Oficjalnie mamy ponad 3 mln bezrobotnych. Wiele zakładów prawdopodobnie będzie
    musiało jeszcze
    przeprowadzić restrukturyzację i zwolnić część ludzi. Do tego dochodzi ukryte
    bezrobocie na wsi.
    Jednak cała rzesza ludzi pracuje na czarno.

    W tej grupie jest np. Jacek, mąż Zosi, z Łódzkiego. Przesiedziałyśmy z nią w szpitalu
    siedem dni,
    pilnując naszych dzieci. Mówiła mi, że ma 200 zł zapomogi na dziecko, a mąż jest
    bezrobotny. W
    statystykach na pewno plasują się w grupie ludzi żyjących w nędzy. Tymczasem mają
    własną kawalerkę,
    a Jacek pracuje na czarno w firmach swoich rodziców (sklep ogrodniczy i wywóz
    śmieci). Miesięcznie
    dostaje od nich w sumie kilka tysięcy złotych.

    Jednak mimo że sytuacja wielu z nas nie jest aż tak dramatyczna, bijemy wszystkie
    inne kraje w
    regionie pod względem pesymizmu.

    Psycholog Wiesław Baryła: Prof. Dariusz Doliński w 1995 r. pytał codziennie przez sto
    dni 24
    studentów z akademików opolskich, jak się czują. Codziennie odpowiadali, że gorzej
    niż przeciętnie.
    Prof. Doliński doszedł do wniosku, że to polska norma kulturowa mówi studentom, że
    wypada narzekać,
    że ludzie tego od nich oczekują. Przebadaliśmy ponad 5 tys. osób z Wybrzeża,
    Warszawy, Dolnego
    Śląska. Okazało się, że rozmowy o pieniądzach, polityce, młodzieży i przestępczości
    skłaniają do
    narzekań. I że Polacy narzekają nieporównywalnie częściej niż Irlandczycy, polonusi w
    Kanadzie i USA
    i Anglosasi w Polsce.

    Jaka jest prawdziwa kondycja Polaków? Czy wyniki tych badań mają dowodzić, że problem
    bezrobocia czy
    nędzy nie istnieje i każdy sam sobie jest winien, a państwo nie powinno sobie tym
    zawracać głowy?
    Oczywiście nie. Ale nie stawiajmy znaku równości między zdrowym dryblasem
    wysiadującym na ławce całe
    dnie a kobietą, której mąż nie płaci ani grosza alimentów.

    Narażam się na zarzut, że nie rozumiem nieszczęścia rodziny dotkniętej bezrobociem i
    wielkiego
    stresu, jaki przeżywają np. ludzie, którym zamknięto jedyną fabrykę w miasteczku (jak
    w Ożarowie).
    Tak, to bardzo ciężki moment w życiu - ale nie ma innego wyjścia niż aktywność,
    uparte szukanie
    pracy, przekwalifikowanie się.

    Na pewno nie ma prostych recept, np. dla rzeszy górników, których czekają masowe
    zwolenienia. Ale
    każdy, kto utwierdza ich w przekonaniu, że wcale nie trzeba zamykać nierentownych
    kopalń i wystarczy
    tylko zorganizować strajk w ich obronie, jest skrajnie nieuczciwy. Od
    restrukturyzacji górnictwa nie
    ma odwrotu - widać to było na przykładzie Wielkiej Brytanii i Niemiec. I nas to nie
    ominie.
    Szczególne zadania mają tu związkowcy - czy będą łudzić polskich górników nadziejami
    na dalszą pracę
    pod ziemią, czy raczej mobilizować rząd do przygotowania takiego planu
    restrukturyzacji, który
    pomógłby nowym zwolnionym odnaleźć się w tej dramatycznej rzeczywistości.

    Drażnią mnie wypowiedzi polityków i tzw. wrażliwych obywateli mówiących wciąż o
    beznadziei
    bezrobocia, o nędzy, o braku równych szans dla młodzieży. W podtekście jest zawsze
    domaganie się od
    rządu, żeby zwiększył zasiłki dla bezrobotnych i utrzymywał nierentowne zakłady. I od
    przedsiębiorców, żeby utrzymywali zbędne miejsca pracy. Nie tędy droga.

    Obok tzw. wrażliwych są na szczęście osoby, które naprawdę mają coś do powiedzenia na
    ten temat -
    np. siostra Małgorzata Chmielewska ze wspólnoty Chleb Życia. Zorganizowała coś na
    kształt systemu
    stypendialnego. Ma listę młodzieży z biednych rodzin i każdy sponsor może
    zadeklarować 50-150 zł
    miesięcznie pomocy na: książki, zeszyty, utrzymanie. Najistotniejszą sprawą jest
    dotarcie do tych
    młodych ludzi, którzy są zdeterminowani, chcą się uczyć i naprawdę pochodzą z
    biednych rodzin.

    Taka działalność potrzebuje wsparcia ze strony ludzi lepiej sytuowanych. Ale też
    wydawajmy nasze
    pieniądze rozsądnie - zamiast dawać je żebrakom, wesprzyjmy siostrę Chmielewską czy
    Polską Akcję
    Humanitarną.

    Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa i Caritas archidiecezji warszawskiej pomagają
    młodym
    ludziom, dzieciom dawnych pracowników PGR-ów z województw o najwyższym bezrobociu.
    Dziewczyny
    przyjeżdżają do bursy w Warszawie prowadzonej przez siostry, gdzie mogą mieszkać za
    darmo przez trzy
    miesiące, ale w tym czasie muszą znaleźć pracę (opisała to niedawno w "Gazecie"
    Magdalena
    Grochowska). Nie chodzi o to, żeby koniecznie przez całe życie mieszkały w Warszawie,
    ale o to, żeby
    nie bały się wyjeżdżać z rodzinnej wsi, nabrały pewności siebie. Bo polscy bezrobotni
    często siedzą
    w swoich domach i nie przyjdzie im do głowy, że można się przenieść do innej
    miejscowości, gdzie
    akurat jest praca.

    Urzędy pracy mają rozpocząć akcję zachęcania bezrobotnych do zakładania własnych
    firm, będą pomagać
    w załatwianiu formalności. Przedsiębiorcy, którzy są zmuszeni zredukować
    zatrudnienie, powinni wydać
    parę złotych na program dla zwalnianych. Są wyspecjalizowane firmy, które pomagają
    ludziom w takiej
    sytuacji znaleźć pracę lub spróbować działalności gospodarczej na własną rękę.

    Nowe miejsca pracy - niezależnie od marnej koniunktury gospodarczej - mogłyby się
    pojawić tam, gdzie
    wciąż zbyt mała jest konkurencja, bo za mało firm tam działa. Przykładem mogą być
    samorządy
    adwokackie, radcowskie i notarialne, które ograniczają nabór do swojego zawodu, bo
    większa
    konkurencja na rynku oznacza mniejsze zarobki dla tych, którzy już wskoczyli do tego
    pociągu.
    Odbierzmy samorządom prawo decydowania, kto może, a kto nie może być adwokatem. Niech
    powstaną nowe
    małe kancelarie adwokackie czy notarialne, niech zatrudniają ludzi, niech oferują
    niższe ceny za
    swoje usługi.

    Czekają pieniądze z Unii Europejskiej, trzeba tylko umieć je wykorzystać. Pieniądze,
    a więc i nowe
    miejsca pracy. Jednak jeśli zbyt mało ludzi z nich skorzysta, pretensje będziemy mieć
    mogli tylko do
    siebie samych, nie do Brukseli.

    Najpierw pracuj, potem pogadamy

    W 1999 r. ukazał się w "Gazecie" artykuł Michaeli Schiessl "Cud dla wybranych" będący
    ostrą krytyką
    programu zwalczania bezrobocia wprowadzonego przez Hillary i Billa Clintonów.

    Schiessl pisała: "Radykalnymi metodami zmniejszono w USA liczbę osób żyjących z
    zasiłku i stworzono
    rzeszę >pracujących biedaków <: ludzi, którym mimo pełnoetatowego zatrudnienia nie
    wystarcza na
    życie". Clinton "ogłosił >koniec państwa opieki socjalnej, takiego, jakie dotychczas
    znaliśmy <;
    obowiązuje zasada: każdy, kto korzysta z opieki społecznej, a jest zdolny do pracy,
    powinien
    pracować. (...)

    Formuła pozwalająca na włączenie podopiecznych opieki społecznej na nowo w proces
    produkcji brzmi:
    work first (najpierw pracuj). I aby podtrzymać zapał klientów opieki społecznej do
    nowej pracy,
    Waszyngton obciął jednocześnie zasiłki. Każdy Amerykanin ma prawo pobierać zasiłek
    socjalny najwyżej
    przez pięć lat w ciągu swojego życia". Stopa bezrobocia spadła do 4,2 proc.
    "Wdzięczni >przywróceni
    do pracy < opowiadali dzieje swoich sukcesów. W gruncie rzeczy większość z nich jest
    rzeczywiście
    zadowolona, że pozbyła się etykietki pasożyta, i ma nadzieję wspiąć się jeszcze
    kiedyś wyżej na
    drabinie społecznej".

    Schiessl wymienia wady tego systemu: państwowa interwencja na rynku pracy stworzyła
    rzeszę working
    poor - ludzi, którzy mimo 40-godzinnego tygodnia pracy są bez grosza. "Czteroosobowa
    rodzina z
    dwójką dzieci może przeskoczyć oficjalną granicę ubóstwa ustaloną na 16,5 tys. dol.
    jedynie za
    pomocą świadczeń towarzyszących, takich jak: talony żywnościowe, zasiłki na dzieci i
    chorych,
    mieszkania socjalne oraz subwencje płacowe". Ale po pięciu latach te dodatki znikną.

    Program Clintonów ma wiele wad, ale sama autorka przyznaje, że większość tych, którzy
    z niego
    skorzystali, jest zadowolona. Pomysły Clintonów mają też tę zaletę, że tym, którzy
    naprawdę chcą
    wyjść z zaklętego kręgu biedy, dają taką szansę. W Polsce też jest to potrzebne, ale
    sposobem na to
    na pewno nie jest zwiększanie zasiłków dla bezrobotnych czy utrzymywanie przy życiu
    nierentownych
    zakładów.

    Równie ważny jest rozwój sprawnych instytucji pozarządowych i charytatywnych na
    szczeblu lokalnym.
    Te organizacje są o wiele bardziej skuteczne w docieraniu do prawdziwych obszarów
    biedy niż
    urzędnicy. Fundacje, oczywiście pozostając pod kontrolą instytucji państwowych, o
    wiele bardziej
    efektywnie wydają pieniądze - fundusze państwowe bardzo często padają łupem
    wyłudzaczy. W Polsce
    świadczenia socjalne "należą do najwyższych w Europie (w proporcji do dochodu
    narodowego), podobnie
    jak liczba rencistów, z których wielu oszukuje" - napisał w zeszłym roku "The
    Economist".

    Państwo jako redystrybutor pieniędzy działa nie najlepiej. Ale jednocześnie żaden,
    nawet najbardziej
    genialny rząd nie sprawi, że będziemy bardziej zaradni, będziemy lepiej pracować,
    zdołamy stworzyć
    więcej organizacji pomagających najuboższym czy skutecznie wykorzystywać środki z
    Unii. Jeżeli mamy
    marny system sądowniczy, to jest to wina nie tylko polityków, ale i samych sędziów
    czy prezesów
    sądów, którzy nie potrafią dobrze zorganizować sobie pracy. Jeśli służba zdrowia jest
    w zapaści, to
    jest to również wina menedżerów w szpitalach, którzy dopuścili do marnotrawienia
    pieniędzy lub
    pozwolili na zawłaszczenie publicznej własności przez prywatne firmy. I ta zasada
    dotyczy wszystkich
    branż.

    Dlatego w pierwszej kolejności wszyscy Polacy - na czele z politykami i ludźmi mediów
    - muszą
    zmienić sposób myślenia o sobie samych, o pracy, o nędzy i o bezrobociu.

    Mówi Prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych :

    Jeżeli uznamy, że bezrobocie jest winą bezrobotnych, to oczywiście walka z nim będzie
    - wystarczy
    zaktywizować bezrobotnych i urzędy pracy. To teza chętnie powtarzana przez
    ekonomistów, którzy na
    własne oczy nie widzieli żadnego bezrobotnego i nigdy nie byli w urzędzie pracy.

    Instytut Pracy i Spraw Socjalnych przeprowadził dwa badania - w 1995 i w 1999 r. -
    przepytując w
    sumie 2200 bezrobotnych, którzy pracy nie mieli co najmniej 12 miesięcy. Okazało się,
    że trzy
    czwarte chce podjąć pracę natychmiast, szuka jej i chce się szkolić, jedna czwarta w
    ogóle tego nie
    robi. Jeżeli więc tak duża liczba osób nie może znaleźć pracy, oznacza to, że
    bezrobocie zależy od
    czynników strukturalnych. Z naszej ankiety przeprowadzonej w urzędach pracy wynika,
    że jeśli
    organizowane są roboty publiczne lub prace interwencyjne, bezrobotni rzadko odmawiają
    w nich
    udziału.

    W latach 1990-2000 zlikwidowaliśmy netto (chodzi o różnicę między liczbą
    zlikwidowanych a liczbą
    stworzonych miejsc pracy) ok. 2,5 mln miejsc pracy. W 2001 r. ubyło ich kolejne 200
    tys., w tym roku
    ubędzie prawdopodobnie ponad 100 tys. W tych dwóch latach przybyło 400 tys. osób w
    wieku zdolności
    do pracy, chętnych do podjęcia zatrudnienia. I to jest fakt, który trudno zbyć
    stwierdzeniem, że
    ludziom nie chce się pracować.

    Bardzo ważne jest, żeby bezrobotni mieli poczucie, iż mają szansę na znalezienie
    zajęcia. Dlatego
    potrzebny jest program rządowy, który da im tę szansę - i rząd próbuje wprowadzić
    taki program.
    Trzeba tworzyć nowe miejsca pracy - do tego potrzebny jest wzrost gospodarczy. Trzeba
    promować
    inwestycje. Musimy też zdać sobie sprawę z tego, że Polska jest wielkim importerem
    bezrobocia.
    Dlaczego importujemy proste produkty - pudła tekturowe czy materiały z lnu? Czy nie
    moglibyśmy
    wytworzyć tego u siebie? Łatwo powiedzieć, że może mamy kiepskich przedsiębiorców,
    którzy nie
    potrafią tanio produkować, ale nie jest to w pełni prawdą. W sytuacji gdy złoty jest
    tak silny, to
    import jest opłacalny, a eksport nie. Import i ceny dumpingowe zabijają nasz
    przemysł. Podobnie jak
    przemyt - jak nasze firmy mają stawić czoło przemytnikom, którzy mogą obniżać ceny
    importowanych
    produktów?

    Byle bez ryzyka

    Aż 27 proc. młodych ludzi nie uczy się i nie pracuje - wynika z badań
    przeprowadzonych przez SMG/KRC
    na zlecenie AIG i "Gazety".

    Młodzi nie walczą o pracę jak lwy. Studenci uważają, że pracę znajdą bez trudu. Ich
    słabiej
    wykształceni rówieśnicy, którzy dorosłe życie zaczęli od bezrobocia, traktują
    sytuację na rynku jako
    usprawiedliwienie, by nie starać się aktywnie o pracę. Nie czują się na siłach, by
    nadrabiać braki w
    wykształceniu.

    Badanie potwierdza, że losy młodych ludzi w znacznym stopniu wyznacza "złe
    urodzenie". Im mniejsza
    miejscowość, tym mniej możliwości znalezienia pracy. Zarazem młodzież z wielkich
    miast
    nieporównywalnie częściej decyduje się na kontynuowanie nauki niż młodzież z
    prowincji.

    Kim jest młody człowiek, który najbardziej twórcze lata swego życia spędzi, nie
    pracując i nie ucząc
    się? Statystycznie rzecz biorąc, ma wykształcenie zawodowe lub średnie
    ogólnokształcące. Co drugi
    mieszka na wsi! Co piąty w miasteczku do 50 tysięcy. Za co żyje? Na ogół utrzymują go
    rodzice,
    którym często też się nie przelewa. Ale choć czynią dzieciom wymówki, nie wymagają
    zdobycia przez
    nich stałej pracy.

    Postawy życiowe tych młodych ludzi? Przede wszystkim: "Nie wychylać się". Trzymać się
    w grupie, nie
    działać na własną rękę. Najbardziej lubią oglądać telewizję, rzadko czytają. Ich
    życie towarzyskie
    jest ubogie.

    Jakie mają aspiracje zawodowe? Często deklarują, że chcieliby kiedyś założyć własną
    firmę. Ale tak
    naprawdę nie wiedzą, jak to zrobić i czym ich firmy miałyby się zajmować. Poza tym
    nie są skłonni do
    ryzyka. Najważniejsze jest dla nich bezpieczeństwo i wygoda. Młodzi, którzy całe
    świadome życie
    spędzili w warunkach wolnego rynku, lansowanej przez media przedsiębiorczości i
    wszechobecnej
    reklamy, są w swych postawach bliscy swym rodzicom ukształtowanym przez PRL.

    Młodzi bezrobotni, dla których, zdawałoby się, dobra praca jest szansą na wyjście z
    dołka, mówią o
    pracy lekkiej i niewymagającej odpowiedzialności. Nie marzą o zarobkach i awansach,
    najlepszy dla
    nich byłby etat urzędnika albo pracownika "na państwowym". Z drugiej strony 40 proc.
    nie zamierza
    podjąć pracy za mniej niż 1000 zł na rękę. Aż trzy czwarte szuka pracy w sposób
    pasywny. Przeglądają
    oferty w gazetach czy w urzędzie pracy - nie starają się dotrzeć do potencjalnego
    pracodawcy, nie
    wysyłają ofert, nie umieszczają swoich ogłoszeń

    Ankieterzy SMG/KRC rozmawiali osobiście z reprezentatywną 1062-osobową grupą młodych
    ludzi z całej
    Polski (w wieku 19-26 lat) między 14 stycznia i 10 lutego 2002 r.

    Mówi prof. Krystyna Skarżyńska z Instytutu Psychologii PAN:

    Dominika Wielowieyska: Dlaczego 27 proc. młodych ludzi w Polsce nie uczy się i nie
    pracuje?

    Krystyna Skarżyńska: Bezrobotny to ktoś, kto nie ma pracy, ale jej poszukuje.
    Stwierdzenie, że ktoś
    nie pracuje i nie uczy się, nie oznacza koniecznie, że jest bezrobotny. Jest jednak
    wśród tych 27
    proc. sporo takich, którzy szukają pracy, tyle że bez skutku. Poza przyczynami
    strukturalnymi są
    pewne czynniki psychologiczne, które utrudniają znalezienie pracy.

    Po pierwsze, nierealistyczne oczekiwania, że dyplom (zawodowy, maturalny czy
    magisterski)
    automatycznie zwiększa szanse na rynku pracy i zapewnia zatrudnienie zgodne z
    wykształceniem.
    Towarzyszy temu przekonanie, że państwo "ma dać pracę każdemu, kto chce ją mieć". Po
    drugie,
    bierność, nastawienie raczej na spokojne życie niż na własny rozwój i osiągnięcia i
    traktowanie
    pracy jedynie jako sposobu zdobywania pieniędzy (najlepiej dużych, natychmiast i bez
    wysiłku). Po
    trzecie, młodzi często nie potrafią dobrze przedstawić się przyszłym pracodawcom -
    jasno i
    bezpretensjonalnie, dobrym językiem napisać lub powiedzieć o tym, co potrafią.

    Sporą winę za duże bezrobocie wśród młodych ponosi system edukacji. Kształcenie zbyt
    wąskie,
    specjalistyczne ogranicza możliwości absolwenta na rynku pracy. Dzisiaj dobra szkoła
    (na każdym
    poziomie kształcenia) to taka, która rozwija umysł, zwiększa giętkość myślenia i uczy
    innowacyjności.

    Niepokojące jest, że od połowy lat 90. bezrobocie w Polsce staje się dziedziczne. W
    1995 r. ok. 70
    proc. młodych bezrobotnych pochodziło z rodzin, w których już ktoś był lub jest
    bezrobotny.
    Konsekwencją bezrobocia w rodzinie jest zmniejszanie szans edukacyjnych dzieci oraz
    "zarażanie"
    biernym stylem życia.

    Dla społeczeństwa duży procent młodych bezrobotnych jest niekorzystny po pierwsze
    dlatego, że
    marnuje się pewien potencjał ludzki; po drugie - bezrobotni wyobcowują się z systemu
    demokratycznego, dość szybko kształtują się u nich negatywne postawy wobec
    demokratycznych
    instytucji i polityczny cynizm; po trzecie - są podatni na pokusy łatwego zysku: aby
    wzmocnić swoją
    samoocenę, pokazać, że coś potrafią, mogą łatwo wpadać w sieci oszustów i cwaniaków
    obiecujących
    łatwe i duże pieniądze. Jednak stres bezrobocia jest znacznie mniej bolesny dla
    młodych niż dla osób
    w wieku średnim - młodzi częściej niż starsi utrzymują kontakty z rówieśnikami, w
    małym stopniu
    zmieniają swój poprzedni styl życia, rzadziej też są obarczeni dziećmi i
    współmałżonkami.

    Czy bezrobocie młodych wiąże się z tzw. wyuczoną bezradnością?

    - Wyuczona bezradność to stan, który powstaje, kiedy ważne skutki naszego działania
    nie zależą od
    tego, co i jak sami robimy. Charakteryzuje się on spadkiem motywacji do podejmowania
    działań,
    pogorszeniem nastroju i obniżeniem zdolności do samodzielnego radzenia sobie z
    problemami. Człowiek,
    który utracił kontrolę (lub tylko ma takie poczucie) nad efektami własnych zachowań,
    przeżywa stany
    podobne do depresji, zwłaszcza gdy ten brak kontroli przypisuje się stabilnym
    czynnikom wewnętrznym
    ("nie udało mi się dostać tej pracy, bo jestem głupi"), a nie zewnętrznym lub
    wewnętrznym, ale
    zmiennym ("nie udało mi się dzisiaj zdać egzaminu, bo byłem niewyspany lub
    egzaminator był w złym
    humorze"). Tak rozumiana wyuczona bezradność może być zarówno przyczyną trudności w
    znalezieniu
    pracy (m.in. obniża motywację do jej szukania), jak i efektem bezrobocia.

    Nie znam poważnych badań empirycznych, które dowodziłyby, że młodzi Polacy, którzy
    nie znajdują
    pracy, mają wyższy poziom wyuczonej bezradności niż ich pracujący rówieśnicy. Wyniki
    moich badań
    dowodzą czegoś przeciwnego - młodzi bezrobotni częściej upatrują przyczyn braku
    zatrudnienia w
    czynnikach zewnętrznych niż we własnych cechach psychologicznych. Są jednak dane z
    badań angielskich
    i australijskich pozwalające twierdzić, iż bezskuteczne, trwające latami poszukiwanie
    pracy może
    prowadzić do poczucia bezradności i depresji. To z kolei podnosi społeczne koszty
    bezrobocia.


    begin 666 px.gif
    K1TE&.#EA`0`!`( ``````````"'Y! $`````+ `````!``$```("1 $`.P``
    `
    end

    begin 666 w.gif
    M1TE&.#EA!@`*`( ``````-\`*2'Y! ``````+ `````&``H```(.A ^A8<NY
    *6H1*5OH<.@4`.P``
    `
    end


  • 2. Data: 2002-12-07 17:14:09
    Temat: Re: artykuł
    Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>

    mer wrote:

    > Rodaku, zrób to sam


    Caly problem z tym artykulem to to, ze ci mlodzi na lawce sa chyba w nim
    jedynymi realnymi jednostkowymi przykladami. Do obiektywizmu zabraklo
    kontrprzykladow - slowem artykul zmusza do myslenia, ale sprawia
    wrazenie pisanego pod jakas teze i udajacego obiektywizm.

    Flyer



  • 3. Data: 2002-12-07 18:20:07
    Temat: Re: artykuł
    Od: "Wrangler" <a...@i...pl>

    Też tak to odebrałem, artukuł napisany aby udowodnić iż wzięcie się za coś
    rozwiąże problem bezrobocia ! W wielu przypadkach napewno, ale co zrobić z
    ludźmi w średnim wieku, którzy mają ileś lat pracy za sobą, byli dobrymi i
    cenionymi pracownikami lecz objęły ich zwolnienia ? Dziś pracy nie mają,
    nigdzie jej nie dostaną bo jak ktoś ma powyżej 35 lat - to odpowiedź jedna:
    "takich nie chcemy, stawiamy na młodych". Nic sobie nie otworzy, bo kredytu
    nie weźmie, bo go na to nie stać, itd, przykładów można mnożyć.
    Nasza grupa jest zdominowana przez ludzi w wieku (tak myślę) od 20 do 35
    lat, szkoda że mało wypowiadają się osoby z dorobkiem zawodowym, lecz
    bezrobotne i będące grubo powyżej 35 lat !!!

    Zaś młodzi w opinii tego tekstu i rozmów tu na grupie nic nie umieją i do
    niczego się nie nadają. Totalna kwadratura koła, pracodawcy wszystkie opinie
    które wypowiadają, kreują pod siebie aby ich image był nienaruszony !!!
    Pracodawcy wykażcie trochę zrozumienia i chęci, bo skoro większości z Was
    nie stać na wolontariat lub pracę za grosze (czytaj wyzysk) to nie
    oczekujcie że 3 mln bezrobotnych dźwignie ten kraj swoją pracą za pensje
    które u Was zarobią.

    Wrangler


  • 4. Data: 2002-12-07 18:35:23
    Temat: Re: Re: artykuł
    Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>

    Wrangler wrote:

    > Zaś młodzi w opinii tego tekstu i rozmów tu na grupie nic nie umieją i do
    > niczego się nie nadają. Totalna kwadratura koła, pracodawcy wszystkie opinie
    > które wypowiadają, kreują pod siebie aby ich image był nienaruszony !!!
    > Pracodawcy wykażcie trochę zrozumienia i chęci, bo skoro większości z Was
    > nie stać na wolontariat lub pracę za grosze (czytaj wyzysk) to nie
    > oczekujcie że 3 mln bezrobotnych dźwignie ten kraj swoją pracą za pensje
    > które u Was zarobią.

    Osobiscie po podsumowaniu swoje kariery zawodowej i w swietle wymagan
    pracodawcow tez moge powiedziec, ze nic nie umiem. Robilem kilka lat -
    awansowalem (finansowo i stanowiskowo) nie wstajac ze stolka - klopot w
    tym, ze moje zaangazowanie i umiejetnosci jest w stanie dostrzec tylko
    firma, do ktorej nigdy bym nie wrocil.

    A z drugiej strony - bylem na rozmowie w jednej firmie - do
    zaproponowania mialem jej niewiele (jezeli chodzi o jawne umiejetnosci i
    doswiadczenie - nie oszukujmy sie, ze z wiedzy teoretycznej wynika
    wiele), bylem w stanie pracowac w niej przez pewien czas za b.niskie
    wynagrodzenie w celu zdobycia odpowiedniej wiedzy polaczonej z
    doswiadczeniem. Niestety firma nie posiadala systemu wynagrodzen i
    angazow dostosowanych do takich przypadkow. Biora specjaliste albo
    nikogo nie biora.

    Flyer


  • 5. Data: 2002-12-07 19:00:27
    Temat: Re: Re: artykuł
    Od: "Wrangler" <a...@i...pl>

    Skąd ja to Flyer znam, dla wielu ludzi jak my tu pracy nie ma w świetle tego
    co napisałeś !!!
    Bo albo Specjalistę poszukują albo nikogo ...... tak niestety wygląda rynek
    pracy !!!

    Pozdrawiam
    Wrangler


  • 6. Data: 2002-12-07 19:18:55
    Temat: Re: artykuł
    Od: Robert Drozd <r...@y...iqNOSPAMPLEASE.pl>

    Stało się to Sat, 7 Dec 2002 12:45:00 +0100, gdy "mer"
    <b...@n...pl> napisał:


    >Narażam się na zarzut, że nie rozumiem nieszczęścia rodziny dotkniętej bezrobociem i
    wielkiego
    >stresu, jaki przeżywają np. ludzie, którym zamknięto jedyną fabrykę w miasteczku
    (jak w Ożarowie).
    >Tak, to bardzo ciężki moment w życiu - ale nie ma innego wyjścia niż aktywność,
    uparte szukanie
    >pracy, przekwalifikowanie się.

    Jeszcze większymi pesymistami są właściciele i menadżerowie takich
    zakładów, którzy na ich złą sytuację mają dwa magiczne słowa -
    likwidację, względnie sprzedaż lub "downsizing" i ogólne cięcie kosztów.


    Porównanie z USA:
    >Schiessl wymienia wady tego systemu: państwowa interwencja na rynku pracy stworzyła
    rzeszę working
    >poor - ludzi, którzy mimo 40-godzinnego tygodnia pracy są bez grosza. "Czteroosobowa
    rodzina z
    >dwójką dzieci może przeskoczyć oficjalną granicę ubóstwa ustaloną na 16,5 tys. dol.
    jedynie za
    >pomocą świadczeń towarzyszących, takich jak: talony żywnościowe, zasiłki na dzieci i
    chorych,
    >mieszkania socjalne oraz subwencje płacowe". Ale po pięciu latach te dodatki znikną.

    16,5 tys dolarów to 66 tysięcy zł rocznie i 5500 miesięcznie. I nie mogą
    się utrzymać? Ciekawe. No wiem, że ceny są trochę inne, ale...

    Pozdr.
    Robert



  • 7. Data: 2002-12-07 21:50:46
    Temat: Re: artykuł
    Od: "Tomek Zielinski" <t...@f...org.pl>

    "Robert Drozd" <r...@y...iqNOSPAMPLEASE.pl> wrote in message
    news:5oh4vuklkeof6ccclbivqp6n7pk1m61d72@4ax.com...

    > 16,5 tys dolarów to 66 tysięcy zł rocznie i 5500 miesięcznie. I nie mogą
    > się utrzymać? Ciekawe. No wiem, że ceny są trochę inne, ale...

    Ceny *naprawdę* są inne i nie ma prostego x-krotnego przelicznika z zarobków
    naszych na tamte. Bo utrzymanie się to jedzenie, komunikacja, czynsz, media,
    opłaty, ubezpieczenie, leczenie - każda z tych kategorii rządzi się za
    kałużą innymi prawami. Musisz uwierzyć na słowo, że te 16 tys. dolarów to
    dla czteroosobowej rodziny granica ubóstwa.

    Tomek Z.




  • 8. Data: 2002-12-07 22:49:48
    Temat: Re: artykuł
    Od: n...@p...ninka.net (Nina M. Miller)

    Robert Drozd <r...@y...iqNOSPAMPLEASE.pl> writes:

    [..]

    > 16,5 tys dolarów to 66 tysięcy zł rocznie i 5500 miesięcznie. I nie mogą
    > się utrzymać? Ciekawe. No wiem, że ceny są trochę inne, ale...

    no i znowu. bezwzgledne przeliczanie zarobokow z jednego kraju na
    walute innego, bez uwzglednienia realiwo tego pierwszego i drugiego.

    --
    Nina Mazur Miller
    n...@p...ninka.net
    http://pierdol.ninka.net/~ninka/


  • 9. Data: 2002-12-07 23:11:58
    Temat: Re: Re: Re: artykuł
    Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>

    Wrangler wrote:

    > Skąd ja to Flyer znam, dla wielu ludzi jak my tu pracy nie ma w świetle tego
    > co napisałeś !!!
    > Bo albo Specjalistę poszukują albo nikogo ...... tak niestety wygląda rynek
    > pracy !!!

    Dodam do tego, ze czesc osob nie jest w stanie wypisywac bzdur na swoim
    CV i LM - nie napisze jak kocha przyszlego przedsiebiorce, nie napisze
    umiejetnosci, o ktorych uwaza, ze ich nie posiadla w odpowiednim
    stopniu, nie napisze, ze mowi plynnym angielskim w dodatku
    specjalistycznym itd.

    Osobiscie, gdybym chcial byc bardzo szczery, wysylal bym do firm list
    motywacyjny krazacy po necie - "Chce u Panstwa pracowac, bo jak bede
    pracowal to bede duzo zarabial, a ja lubie duzo zarabiac. I chce sie
    szkolic, bo jak sie wyszkole to bede jeszcze wiecej zarabial ...."

    U przedsiebiorcow takze panuje zaklamanie - w firmie gdzie pracowalem
    gro dobrych i bardzo dobrych pracownikow nie mialo wyzszego
    wyksztalcenia, albo mialo takie, ze pozal sie Boze (dyplomowany muzyk po
    rocznym studium informatycznym). Ale te same osoby teraz kaza ludziom
    przychodzacym wykazywac sie sterta papierowych kwalifikacji. Nie mowie
    juz o jezyku, gdzie czesc ogloszen ma na celu zwerbowanie do firmy
    jedynej osoby poprawnie mowiacej w jezyku obcym :), albo gdzie sa piekne
    oferty pracy w jezyku angielskim ale podtytuly sa w j. polskim, co
    swiadczy wg mnie o fasadowosci pewnych wymagan (przyjmuje, ze taka
    oferta jest robiona wg szablonu przez osobe nie znajaca danego jezyka).

    Flyer


  • 10. Data: 2002-12-07 23:32:06
    Temat: Re: artykuł
    Od: flyer <f...@g...pl>

    mer wrote:

    > Rodaku, zrób to sam
    >
    >

    Swoja droga ciekawe. Wystarczy dac tytul - bezrobocie i juz mozna
    udowadniac na podstawie danych dot. calego spoleczenstwa (a takie tam
    sa), ze bezrobotni sa be. Otoz nie. Cale spoleczenstwo jest be. Cale
    spoleczenstwo Panie M. jest przesiakniete socjalizmem (a nie jak Pan
    chcesz tylko bezrobotni), cale spoleczenstwo olewa cudza wlasnosc
    (pracodawcy rozwieszajac gdzie sie da i najlepiej niezrywalne ogloszenia
    itd.), cale spoleczenstwo probuje robic innych w jajo na zasadzie "czy
    sie stoi czy sie lezy, na gablote sie nalezy". To lata walki z "wrogiem"
    wyksztalcily przeswiadczenie, ze narzekanie jest objawem pozytywnym -
    tylko niech nikt nie mowi, ze przedsiebiorcy nie narzekaja. To lata
    centralnego sterowania wyksztalcily pociag Polakow do kombinowania i
    korupcji - bezrobotni w tej dziedzinie to male pchelki w porownaniu do
    przedsiebiorcow.

    Dziwi mnie dlaczego przedsiebiorcy czy tzw. ludzie sukcesu nie wala
    gremialnie na szkolenia - z ekonomiki, z HR, z kreatywnosci. Patrzac z
    boku tez mozna powiedziec, ze sie nie szkola (statystycznie), maja mala
    wiedze, sa niekreatywni - sa glupio odtworczy, bo ilu moze wpasc
    rownoczesnie na pomysl produkcji majonezu w pralce wirnikowej Frania, bo
    "majonez sie przeciez sprzedaje" :(. Moze pora tez powiedziec - nie
    bedzie postepu dopoki nasi "zloci" przedsiebiorcy beda trzymac sie
    wiedzy nabytej w trakcie handlu z lozka polowego na Marszalkowskiej.
    Tyle tylko, ze najbardziej stratni beda na tej niewiedzy swoich
    pryncypalow pracownicy.

    Flyer

strony : [ 1 ] . 2 . 3


Szukaj w grupach

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1