-
1. Data: 2002-12-07 11:45:00
Temat: artykuł
Od: "mer" <b...@n...pl>
Rodaku, zrób to sam
Dominika Wielowieyska 06-12-2002, ostatnia aktualizacja 06-12-2002 20:11
Polskie bezrobocie demitologizuje Dominika Wielowieyska
Niech państwo weźmie na siebie obowiązek zapewnienia nam pracy - najlepiej dobrze
płatnej,
niemęczącej i blisko domu... Tak myśli znaczna część Polaków. Wielu z nas jakikolwiek
wysiłek
związany ze znalezieniem zajęcia czy zmianą kwalifikacji uważa za zbędny, a część
polityków i mediów
utwierdza nas w tym przekonaniu. A przecież w najbliższym czasie znalezienie pracy
będzie problemem,
będziemy zmuszeni do większej aktywności. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla
nas.
Kto sobie nie radzi
Często słyszymy o "grupach społecznych, które poniosły koszty reform" - biednych,
przegranych, bo
reformy im wszystko odebrały. A jeśli ludziom powtarza się ciągle, że zostali
skrzywdzeni, to oni
spokojnie czekają, aż ktoś im te krzywdy zrekompensuje.
Tymczasem mówienie o owych kosztach jest absurdem. Co pracownicy PGR-ów mieli do
swojej dyspozycji w
latach 80.? Puste półki w sklepach i swoje odrapane bloki. Jakie życie wiodła
listonoszka z filmu
Agnieszki Holland, samotna kobieta, która musiała czasami zostawiać syna u sióstr w
domu dziecka, bo
nie dawała rady finansowo. Czy bez reform warunki życia ludzi z PGR-ów byłyby lepsze?
Jeśli ktoś ma wątpliwości, chętnie umówię go na rozmowę z Białorusinkami i
Ukrainkami, które
przyjeżdżają do pracy w Polsce. Pani Luda była nauczycielką, ale od roku nie
dostawała pensji, mąż
podobnie. Pani Oksana ma małe dziecko i za każdym razem, gdy jedzie do Polski,
przeżywa katusze, bo
mała trzyma ją za rękę i błaga, by mama nie wyjeżdżała. To efekt wyboru tzw. trzeciej
drogi
proponowanej przez krytyków Balcerowicza.
W przypadku ludzi z byłych PGR-ów podstawowa różnica między czasem obecnym a latami
80. polega na
tym, że półki sklepowe są pełne i że istnieje sporo instytucji charytatywnych, które
próbują tym
ludziom pomagać - a żyją one głównie z datków wielkich firm, które mogą zarabiać
dzięki wolnemu
rynkowi. Zamiast więc mówić o ponoszeniu przez ludzi kosztów reform, należałoby mówić
o tym, że nie
radzą sobie oni w życiu. I że potrzebują pomocy. Pytanie tylko, jak miałaby ona
wyglądać?
Siedzą i narzekają
Pewnego dnia pod kościołem w Falenicy koło Warszawy pojawił się żebrak. - Kochani,
zanim dacie mu
pieniądze, powinniście wiedzieć, że zaproponowałem mu wykonanie prac koło plebanii i
zapłatę za to.
Nie był zainteresowany - powiedział ksiądz z ambony.
W jednym z telewizyjnych talk-show prowadzący odpytywali mieszkańców pewnego małego
miasteczka, jak
im się żyje. Najpierw jednak widzowie obejrzeli reportaż, w którym dwóch 20-latków
oświadczyło, że w
miasteczku nie ma dla nich pracy ani perspektyw, a politycy losem młodzieży w ogóle
się nie
interesują. Wszyscy uczestnicy programu, wśród nich publicyści i socjologowie,
smętnie kiwali głową
nad losem biednej młodzieży. Ich diagnoza brzmiała - to wina tego okrutnego,
krwiożerczego
kapitalizmu, rządu (każdego) oraz Balcerowicza.
Dwóch dryblasów, zdrowych, bez żon i dzieci na utrzymaniu, siedzi na ławeczce w parku
i biadoli, że
nie mają perspektyw... Chciałoby się powiedzieć: "Stary, stwórz sobie sam
perspektywy, załóż firmę,
naucz się czegoś, wyjedź z miasteczka, znajdź pracę. Dlaczego ktoś ma to wszystko
robić za ciebie?".
W czerwcu tego roku minister pracy Jerzy Hausner pojechał do Żyrardowa na spotkanie z
młodzieżą.
Bezrobocie sięga tu 17 proc. Nasz korespondent Paweł Nosowski relacjonował: "Przyszło
ponad stu
młodych ludzi. Minister zachęcał młodzież do dyskusji: - Możemy wam coś
podpowiedzieć, doradzić. Nie
bądźcie tacy pasywni, bo nigdy nie dostaniecie pracy. (...) Wszystkie oczy były
utkwione w ziemię".
W końcu minister sam zaczął pytać o plany życiowe. "Okazało się, że wszyscy wybierają
się na studia,
nie mają doświadczeń zawodowych i chcą pracować. Dlatego dla każdego najlepsze byłyby
studia
zaoczne. - Jednak żeby za nie płacić, trzeba pracować, i tu koło się zamyka -
narzekała Monika,
która zdaje na biotechnologię na SGGW, ale marzy o drogim studium kosmetycznym.
- Myślcie o swojej przyszłości pięć lat naprzód, działajcie w kołach naukowych,
pracujcie nawet za
darmo, ale zbierajcie doświadczenie. Musicie się czymś wyróżniać - tłumaczył
Hausner". Później
młodzież mogła się spotkać z doradcą zawodowym. Na konsultacjach zostało niewiele
ponad dziesięć
osób. "Oni w kółko gadają to samo: >Pracuj za darmo <. Niech sami tak pracują -
podsumował Kamil,
tegoroczny maturzysta".
Oburzeniu Kamila dziwi się niewiele od niego starsza Ewa. - Przyszłam do firmy, w
której zawsze
chciałam pracować - opowiada mi. - Nie płacili nic, ale miałam kontakt z tymi ludźmi,
uczyłam się od
nich. Po jakimś czasie mnie zatrudnili. Kilku moich kolegów stażystów musiało odejść,
ale ponieważ
wpisywali sobie do życiorysów pracę w tej firmie i pokazywali wykonane prze siebie
projekty, nie
mieli kłopotów ze znalezieniem zajęcia.
W mediach często można znaleźć obrazki z życia rodzin żyjących w nędzy. Ale każdy z
nich ma jeden
defekt: brak w nim opinii pracodawcy, który kiedyś zatrudniał ich bohaterów. "Gazeta"
opublikowała w
zeszłym roku serię artykułów na temat Człuchowa i okolic, gdzie bezrobocie należy do
najwyższych w
Polsce. Większość była poświęcona ciężkiej sytuacji mieszkańców, opowiadano też o
młodzieży, która
ma kłopoty z dalszym kształceniem się z powodu kiepskiej sytuacji finansowej.
Odezwali się też
jednak pracodawcy, którzy dowodzili, że wielu z tych bezrobotnych po prostu nie chce
pracować albo
pracuje źle.
A może tak do szkoły?
- Przeczytałam artykuły o Człuchowie i spodobała mi się działalność pani dyrektor
jednej z
tamtejszych szkół. Pomagała uczniom, którzy uczyć się chcieli, ale sytuacja
materialna ich rodzin
nie była najlepsza - opowiada moja znajoma Joanna. Potrzebowała akurat kogoś do
pomocy w swym domu
pod Warszawą. Wymyśliła, że zaprosi z Człuchowa jakąś dziewczynę do pracy (pięć dni w
tygodniu, 700
zł na rękę), zapewniając jej własny pokój i utrzymanie. W weekendy dziewczyna mogłaby
chodzić do
szkoły - znajoma była gotowa załatwić jej liceum sobotnio-niedzielne (350 zł za
semestr).
Joannie wydawało się, że jej oferta jest atrakcyjna (już raz zadziałało to
znakomicie, kiedy
zatrudniła Anię, absolwentkę zawodówki spod Ostrowca Świętokrzyskiego. Załatwiła jej
szkołę, pomogła
w nauce obsługi komputera. Ania dobrze się uczyła i świetnie pracowała). Zadzwoniła
do pani dyrektor
z Człuchowa. Ta bardzo się ucieszyła i wysłała do Joanny Monikę. - Powiedziałam
Monice, że może
zostałaby przez trzy dni, żebyśmy się poznały, a w sobotę pomogłaby mi urządzić
przyjęcie, to by
sobie zarobiła na zwrot kosztów podróży. Zgodziła się - opowiada Joanna.
Na pierwszy rzut oka Monika wydawała się rezolutną dziewczyną. Chciała w Warszawie
pójść na studia
zaoczne. Jednak w piątek wieczorem oświadczyła, że zmywanie naczyń i podlewanie
ogrodu to za ciężka
praca. Na sobotę też nie zostanie. - OK, robota ci się nie podoba, ale obiecałaś mi
pomóc w sobotę.
Jeżeli w ten sposób dotrzymujesz umów, to ciężko ci będzie znaleźć pracę -
powiedziała moja znajoma.
Monika pożegnała się i pojechała.
- Ja tego nie rozumiem, jako licealistka i studentka zarabiałam w ten sposób na
życie, nie widzę w
tym nic uwłaczającego - mówi Joanna.
- Szukałem stolarza, który zrobiłby mi ładne półki - opowiada inny znajomy. -
Poleceni mi fachowcy
dawali bardzo odległe terminy, bo są zawaleni robotą. W końcu znalazłem stolarza spod
Jeleniej Góry.
Zrobił mi regał za cenę do zaakceptowania. Zaproponowałem, żeby zrobił jeszcze jeden.
Powiedział, że
za pół roku, bo teraz ma dużo pracy. I już się nie odezwał. Po jakimś czasie
spotkałem go na
warszawskim Kole - handlował starociami. Narzekał, że interes idzie słabo. - To
dlaczego pan nie
przyszedł zrobić tego drugiego regału? - Jakoś się nie złożyło.
Mam być szwaczką? Nie!
W zeszłym roku w "Magazynie Gazety" pojawił się artykuł Moniki Żmijewskiej "Nie
robim, bo się
zmęczym".
"Grodzisk Wielkopolski to 10-tysięczna stolica powiatu (...). Na 48 tys. mieszkańców
powiatu 2,5
tys. to bezrobotni. Prawo do zasiłku ma zaledwie co piąty, a ponad tysiąc
bezrobotnych to świeżo
upieczeni absolwenci zawodówek: murarskich, stolarskich, mechanicznych". W powiatowym
urzędzie pracy
"od zeszłego roku wisi ogłoszenie firmy Inter Groclin: >Szukamy pracowników na
stanowiska: krawiec
szwacz - 330 osób, krojczy - 60 osób, specjalista ze znajomością języka angielskiego,
niemieckiego,
francuskiego i szwedzkiego - 10 osób; niepełnosprawni - 100 osób <. (...) Zgłosiło
się zaledwie 200
osób. (...) 354 bezrobotnych, którym urząd pracy podsuwał ofertę Inter Groclinu,
odmówiło podjęcia
pracy".
Warunki finansowe niezłe, perspektywa awansu, szkolenia. - Szwaczkami nie będziemy -
oświadczali
bezrobotni w rozmowie z autorką. Nie przychodziło im do głowy, że trzeba brać pracę
taką, jaka jest,
przekwalifikować się.
Rozmawiałam z drobnymi przedsiębiorcami z różnych regionów Polski. I powtarza się
opinia: znaleźć
sumiennego, a już zwłaszcza aktywnego pracownika, to naprawdę rzadkość.
- Zatrudniam kierowców rozwożących produkty. W ciągu kilku miesięcy musiałem ich
wymieniać ze dwa
razy, bo kolejni mieli taki zwyczaj, że jak tylko odwróciłeś głowę, natychmiast
przestawali
pracować. Żądania stawiali bardzo duże, zanim jeszcze pokazali, że cokolwiek potrafią
- mówi jeden z
moich rozmówców.
- A ja to od nowego pracownika biorę od razu 300 zł kaucji z pierwszej pensji.
Oburzają się, ale ja
muszę tak robić. Bo wtedy wiem, czy komuś na pracy zależy. Problem nie polega na tym,
że brakuje
chętnych. Tyle że niejeden z nich pracuje trzy miesiące, a potem mówi, że mu się nie
podoba. On
przez następne trzy miesiące będzie sobie leniuchował i żył za to, co zarobił. A ja
nie mogę uczyć
co trzy miesiące nowych pracowników - mówi przedsiębiorca spod Piotrkowa
Trybunalskiego.
- Pewnego razu dostałem nagle zamówienie na dużą partię ubrań - opowiada właściciel
niewielkiego
zakładu krawieckiego w Łodzi. - Moje szwaczki poszyły wszystko inaczej, niż miało
być, a następnego
dnia rano miał się zgłosić kontrahent. Jeślibyśmy mu nie dali towaru, stracilibyśmy i
to zamówienie,
i następne. Przez całą noc szyliśmy z żoną ubrania od nowa, żeby zdążyć - wszystko
przez fuszerkę
moich pracownic.
I rzeczywiście, ci, którzy badają przyczyny, dla których zachodni inwestorzy nie
pchają się do
Polski drzwiami i oknami, podkreślają kiepską jakość i wydajność naszej pracy.
W zeszłym roku Eurostat, urząd statystyczny UE, opublikował dane dotyczące owej
wydajności. Polska
znalazła się w grupie krajów o najniższej wydajności wśród państw z "unijnego
przedpokoju" - w całej
naszej gospodarce wynosi ona zaledwie 38 proc. unijnej średniej (w Słowenii - 71
proc., w Czechach i
na Węgrzech - po 58), w rolnictwie - ledwie 13 proc.
Bez pracy, bez nadziei
Oficjalnie mamy ponad 3 mln bezrobotnych. Wiele zakładów prawdopodobnie będzie
musiało jeszcze
przeprowadzić restrukturyzację i zwolnić część ludzi. Do tego dochodzi ukryte
bezrobocie na wsi.
Jednak cała rzesza ludzi pracuje na czarno.
W tej grupie jest np. Jacek, mąż Zosi, z Łódzkiego. Przesiedziałyśmy z nią w szpitalu
siedem dni,
pilnując naszych dzieci. Mówiła mi, że ma 200 zł zapomogi na dziecko, a mąż jest
bezrobotny. W
statystykach na pewno plasują się w grupie ludzi żyjących w nędzy. Tymczasem mają
własną kawalerkę,
a Jacek pracuje na czarno w firmach swoich rodziców (sklep ogrodniczy i wywóz
śmieci). Miesięcznie
dostaje od nich w sumie kilka tysięcy złotych.
Jednak mimo że sytuacja wielu z nas nie jest aż tak dramatyczna, bijemy wszystkie
inne kraje w
regionie pod względem pesymizmu.
Psycholog Wiesław Baryła: Prof. Dariusz Doliński w 1995 r. pytał codziennie przez sto
dni 24
studentów z akademików opolskich, jak się czują. Codziennie odpowiadali, że gorzej
niż przeciętnie.
Prof. Doliński doszedł do wniosku, że to polska norma kulturowa mówi studentom, że
wypada narzekać,
że ludzie tego od nich oczekują. Przebadaliśmy ponad 5 tys. osób z Wybrzeża,
Warszawy, Dolnego
Śląska. Okazało się, że rozmowy o pieniądzach, polityce, młodzieży i przestępczości
skłaniają do
narzekań. I że Polacy narzekają nieporównywalnie częściej niż Irlandczycy, polonusi w
Kanadzie i USA
i Anglosasi w Polsce.
Jaka jest prawdziwa kondycja Polaków? Czy wyniki tych badań mają dowodzić, że problem
bezrobocia czy
nędzy nie istnieje i każdy sam sobie jest winien, a państwo nie powinno sobie tym
zawracać głowy?
Oczywiście nie. Ale nie stawiajmy znaku równości między zdrowym dryblasem
wysiadującym na ławce całe
dnie a kobietą, której mąż nie płaci ani grosza alimentów.
Narażam się na zarzut, że nie rozumiem nieszczęścia rodziny dotkniętej bezrobociem i
wielkiego
stresu, jaki przeżywają np. ludzie, którym zamknięto jedyną fabrykę w miasteczku (jak
w Ożarowie).
Tak, to bardzo ciężki moment w życiu - ale nie ma innego wyjścia niż aktywność,
uparte szukanie
pracy, przekwalifikowanie się.
Na pewno nie ma prostych recept, np. dla rzeszy górników, których czekają masowe
zwolenienia. Ale
każdy, kto utwierdza ich w przekonaniu, że wcale nie trzeba zamykać nierentownych
kopalń i wystarczy
tylko zorganizować strajk w ich obronie, jest skrajnie nieuczciwy. Od
restrukturyzacji górnictwa nie
ma odwrotu - widać to było na przykładzie Wielkiej Brytanii i Niemiec. I nas to nie
ominie.
Szczególne zadania mają tu związkowcy - czy będą łudzić polskich górników nadziejami
na dalszą pracę
pod ziemią, czy raczej mobilizować rząd do przygotowania takiego planu
restrukturyzacji, który
pomógłby nowym zwolnionym odnaleźć się w tej dramatycznej rzeczywistości.
Drażnią mnie wypowiedzi polityków i tzw. wrażliwych obywateli mówiących wciąż o
beznadziei
bezrobocia, o nędzy, o braku równych szans dla młodzieży. W podtekście jest zawsze
domaganie się od
rządu, żeby zwiększył zasiłki dla bezrobotnych i utrzymywał nierentowne zakłady. I od
przedsiębiorców, żeby utrzymywali zbędne miejsca pracy. Nie tędy droga.
Obok tzw. wrażliwych są na szczęście osoby, które naprawdę mają coś do powiedzenia na
ten temat -
np. siostra Małgorzata Chmielewska ze wspólnoty Chleb Życia. Zorganizowała coś na
kształt systemu
stypendialnego. Ma listę młodzieży z biednych rodzin i każdy sponsor może
zadeklarować 50-150 zł
miesięcznie pomocy na: książki, zeszyty, utrzymanie. Najistotniejszą sprawą jest
dotarcie do tych
młodych ludzi, którzy są zdeterminowani, chcą się uczyć i naprawdę pochodzą z
biednych rodzin.
Taka działalność potrzebuje wsparcia ze strony ludzi lepiej sytuowanych. Ale też
wydawajmy nasze
pieniądze rozsądnie - zamiast dawać je żebrakom, wesprzyjmy siostrę Chmielewską czy
Polską Akcję
Humanitarną.
Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa i Caritas archidiecezji warszawskiej pomagają
młodym
ludziom, dzieciom dawnych pracowników PGR-ów z województw o najwyższym bezrobociu.
Dziewczyny
przyjeżdżają do bursy w Warszawie prowadzonej przez siostry, gdzie mogą mieszkać za
darmo przez trzy
miesiące, ale w tym czasie muszą znaleźć pracę (opisała to niedawno w "Gazecie"
Magdalena
Grochowska). Nie chodzi o to, żeby koniecznie przez całe życie mieszkały w Warszawie,
ale o to, żeby
nie bały się wyjeżdżać z rodzinnej wsi, nabrały pewności siebie. Bo polscy bezrobotni
często siedzą
w swoich domach i nie przyjdzie im do głowy, że można się przenieść do innej
miejscowości, gdzie
akurat jest praca.
Urzędy pracy mają rozpocząć akcję zachęcania bezrobotnych do zakładania własnych
firm, będą pomagać
w załatwianiu formalności. Przedsiębiorcy, którzy są zmuszeni zredukować
zatrudnienie, powinni wydać
parę złotych na program dla zwalnianych. Są wyspecjalizowane firmy, które pomagają
ludziom w takiej
sytuacji znaleźć pracę lub spróbować działalności gospodarczej na własną rękę.
Nowe miejsca pracy - niezależnie od marnej koniunktury gospodarczej - mogłyby się
pojawić tam, gdzie
wciąż zbyt mała jest konkurencja, bo za mało firm tam działa. Przykładem mogą być
samorządy
adwokackie, radcowskie i notarialne, które ograniczają nabór do swojego zawodu, bo
większa
konkurencja na rynku oznacza mniejsze zarobki dla tych, którzy już wskoczyli do tego
pociągu.
Odbierzmy samorządom prawo decydowania, kto może, a kto nie może być adwokatem. Niech
powstaną nowe
małe kancelarie adwokackie czy notarialne, niech zatrudniają ludzi, niech oferują
niższe ceny za
swoje usługi.
Czekają pieniądze z Unii Europejskiej, trzeba tylko umieć je wykorzystać. Pieniądze,
a więc i nowe
miejsca pracy. Jednak jeśli zbyt mało ludzi z nich skorzysta, pretensje będziemy mieć
mogli tylko do
siebie samych, nie do Brukseli.
Najpierw pracuj, potem pogadamy
W 1999 r. ukazał się w "Gazecie" artykuł Michaeli Schiessl "Cud dla wybranych" będący
ostrą krytyką
programu zwalczania bezrobocia wprowadzonego przez Hillary i Billa Clintonów.
Schiessl pisała: "Radykalnymi metodami zmniejszono w USA liczbę osób żyjących z
zasiłku i stworzono
rzeszę >pracujących biedaków <: ludzi, którym mimo pełnoetatowego zatrudnienia nie
wystarcza na
życie". Clinton "ogłosił >koniec państwa opieki socjalnej, takiego, jakie dotychczas
znaliśmy <;
obowiązuje zasada: każdy, kto korzysta z opieki społecznej, a jest zdolny do pracy,
powinien
pracować. (...)
Formuła pozwalająca na włączenie podopiecznych opieki społecznej na nowo w proces
produkcji brzmi:
work first (najpierw pracuj). I aby podtrzymać zapał klientów opieki społecznej do
nowej pracy,
Waszyngton obciął jednocześnie zasiłki. Każdy Amerykanin ma prawo pobierać zasiłek
socjalny najwyżej
przez pięć lat w ciągu swojego życia". Stopa bezrobocia spadła do 4,2 proc.
"Wdzięczni >przywróceni
do pracy < opowiadali dzieje swoich sukcesów. W gruncie rzeczy większość z nich jest
rzeczywiście
zadowolona, że pozbyła się etykietki pasożyta, i ma nadzieję wspiąć się jeszcze
kiedyś wyżej na
drabinie społecznej".
Schiessl wymienia wady tego systemu: państwowa interwencja na rynku pracy stworzyła
rzeszę working
poor - ludzi, którzy mimo 40-godzinnego tygodnia pracy są bez grosza. "Czteroosobowa
rodzina z
dwójką dzieci może przeskoczyć oficjalną granicę ubóstwa ustaloną na 16,5 tys. dol.
jedynie za
pomocą świadczeń towarzyszących, takich jak: talony żywnościowe, zasiłki na dzieci i
chorych,
mieszkania socjalne oraz subwencje płacowe". Ale po pięciu latach te dodatki znikną.
Program Clintonów ma wiele wad, ale sama autorka przyznaje, że większość tych, którzy
z niego
skorzystali, jest zadowolona. Pomysły Clintonów mają też tę zaletę, że tym, którzy
naprawdę chcą
wyjść z zaklętego kręgu biedy, dają taką szansę. W Polsce też jest to potrzebne, ale
sposobem na to
na pewno nie jest zwiększanie zasiłków dla bezrobotnych czy utrzymywanie przy życiu
nierentownych
zakładów.
Równie ważny jest rozwój sprawnych instytucji pozarządowych i charytatywnych na
szczeblu lokalnym.
Te organizacje są o wiele bardziej skuteczne w docieraniu do prawdziwych obszarów
biedy niż
urzędnicy. Fundacje, oczywiście pozostając pod kontrolą instytucji państwowych, o
wiele bardziej
efektywnie wydają pieniądze - fundusze państwowe bardzo często padają łupem
wyłudzaczy. W Polsce
świadczenia socjalne "należą do najwyższych w Europie (w proporcji do dochodu
narodowego), podobnie
jak liczba rencistów, z których wielu oszukuje" - napisał w zeszłym roku "The
Economist".
Państwo jako redystrybutor pieniędzy działa nie najlepiej. Ale jednocześnie żaden,
nawet najbardziej
genialny rząd nie sprawi, że będziemy bardziej zaradni, będziemy lepiej pracować,
zdołamy stworzyć
więcej organizacji pomagających najuboższym czy skutecznie wykorzystywać środki z
Unii. Jeżeli mamy
marny system sądowniczy, to jest to wina nie tylko polityków, ale i samych sędziów
czy prezesów
sądów, którzy nie potrafią dobrze zorganizować sobie pracy. Jeśli służba zdrowia jest
w zapaści, to
jest to również wina menedżerów w szpitalach, którzy dopuścili do marnotrawienia
pieniędzy lub
pozwolili na zawłaszczenie publicznej własności przez prywatne firmy. I ta zasada
dotyczy wszystkich
branż.
Dlatego w pierwszej kolejności wszyscy Polacy - na czele z politykami i ludźmi mediów
- muszą
zmienić sposób myślenia o sobie samych, o pracy, o nędzy i o bezrobociu.
Mówi Prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych :
Jeżeli uznamy, że bezrobocie jest winą bezrobotnych, to oczywiście walka z nim będzie
- wystarczy
zaktywizować bezrobotnych i urzędy pracy. To teza chętnie powtarzana przez
ekonomistów, którzy na
własne oczy nie widzieli żadnego bezrobotnego i nigdy nie byli w urzędzie pracy.
Instytut Pracy i Spraw Socjalnych przeprowadził dwa badania - w 1995 i w 1999 r. -
przepytując w
sumie 2200 bezrobotnych, którzy pracy nie mieli co najmniej 12 miesięcy. Okazało się,
że trzy
czwarte chce podjąć pracę natychmiast, szuka jej i chce się szkolić, jedna czwarta w
ogóle tego nie
robi. Jeżeli więc tak duża liczba osób nie może znaleźć pracy, oznacza to, że
bezrobocie zależy od
czynników strukturalnych. Z naszej ankiety przeprowadzonej w urzędach pracy wynika,
że jeśli
organizowane są roboty publiczne lub prace interwencyjne, bezrobotni rzadko odmawiają
w nich
udziału.
W latach 1990-2000 zlikwidowaliśmy netto (chodzi o różnicę między liczbą
zlikwidowanych a liczbą
stworzonych miejsc pracy) ok. 2,5 mln miejsc pracy. W 2001 r. ubyło ich kolejne 200
tys., w tym roku
ubędzie prawdopodobnie ponad 100 tys. W tych dwóch latach przybyło 400 tys. osób w
wieku zdolności
do pracy, chętnych do podjęcia zatrudnienia. I to jest fakt, który trudno zbyć
stwierdzeniem, że
ludziom nie chce się pracować.
Bardzo ważne jest, żeby bezrobotni mieli poczucie, iż mają szansę na znalezienie
zajęcia. Dlatego
potrzebny jest program rządowy, który da im tę szansę - i rząd próbuje wprowadzić
taki program.
Trzeba tworzyć nowe miejsca pracy - do tego potrzebny jest wzrost gospodarczy. Trzeba
promować
inwestycje. Musimy też zdać sobie sprawę z tego, że Polska jest wielkim importerem
bezrobocia.
Dlaczego importujemy proste produkty - pudła tekturowe czy materiały z lnu? Czy nie
moglibyśmy
wytworzyć tego u siebie? Łatwo powiedzieć, że może mamy kiepskich przedsiębiorców,
którzy nie
potrafią tanio produkować, ale nie jest to w pełni prawdą. W sytuacji gdy złoty jest
tak silny, to
import jest opłacalny, a eksport nie. Import i ceny dumpingowe zabijają nasz
przemysł. Podobnie jak
przemyt - jak nasze firmy mają stawić czoło przemytnikom, którzy mogą obniżać ceny
importowanych
produktów?
Byle bez ryzyka
Aż 27 proc. młodych ludzi nie uczy się i nie pracuje - wynika z badań
przeprowadzonych przez SMG/KRC
na zlecenie AIG i "Gazety".
Młodzi nie walczą o pracę jak lwy. Studenci uważają, że pracę znajdą bez trudu. Ich
słabiej
wykształceni rówieśnicy, którzy dorosłe życie zaczęli od bezrobocia, traktują
sytuację na rynku jako
usprawiedliwienie, by nie starać się aktywnie o pracę. Nie czują się na siłach, by
nadrabiać braki w
wykształceniu.
Badanie potwierdza, że losy młodych ludzi w znacznym stopniu wyznacza "złe
urodzenie". Im mniejsza
miejscowość, tym mniej możliwości znalezienia pracy. Zarazem młodzież z wielkich
miast
nieporównywalnie częściej decyduje się na kontynuowanie nauki niż młodzież z
prowincji.
Kim jest młody człowiek, który najbardziej twórcze lata swego życia spędzi, nie
pracując i nie ucząc
się? Statystycznie rzecz biorąc, ma wykształcenie zawodowe lub średnie
ogólnokształcące. Co drugi
mieszka na wsi! Co piąty w miasteczku do 50 tysięcy. Za co żyje? Na ogół utrzymują go
rodzice,
którym często też się nie przelewa. Ale choć czynią dzieciom wymówki, nie wymagają
zdobycia przez
nich stałej pracy.
Postawy życiowe tych młodych ludzi? Przede wszystkim: "Nie wychylać się". Trzymać się
w grupie, nie
działać na własną rękę. Najbardziej lubią oglądać telewizję, rzadko czytają. Ich
życie towarzyskie
jest ubogie.
Jakie mają aspiracje zawodowe? Często deklarują, że chcieliby kiedyś założyć własną
firmę. Ale tak
naprawdę nie wiedzą, jak to zrobić i czym ich firmy miałyby się zajmować. Poza tym
nie są skłonni do
ryzyka. Najważniejsze jest dla nich bezpieczeństwo i wygoda. Młodzi, którzy całe
świadome życie
spędzili w warunkach wolnego rynku, lansowanej przez media przedsiębiorczości i
wszechobecnej
reklamy, są w swych postawach bliscy swym rodzicom ukształtowanym przez PRL.
Młodzi bezrobotni, dla których, zdawałoby się, dobra praca jest szansą na wyjście z
dołka, mówią o
pracy lekkiej i niewymagającej odpowiedzialności. Nie marzą o zarobkach i awansach,
najlepszy dla
nich byłby etat urzędnika albo pracownika "na państwowym". Z drugiej strony 40 proc.
nie zamierza
podjąć pracy za mniej niż 1000 zł na rękę. Aż trzy czwarte szuka pracy w sposób
pasywny. Przeglądają
oferty w gazetach czy w urzędzie pracy - nie starają się dotrzeć do potencjalnego
pracodawcy, nie
wysyłają ofert, nie umieszczają swoich ogłoszeń
Ankieterzy SMG/KRC rozmawiali osobiście z reprezentatywną 1062-osobową grupą młodych
ludzi z całej
Polski (w wieku 19-26 lat) między 14 stycznia i 10 lutego 2002 r.
Mówi prof. Krystyna Skarżyńska z Instytutu Psychologii PAN:
Dominika Wielowieyska: Dlaczego 27 proc. młodych ludzi w Polsce nie uczy się i nie
pracuje?
Krystyna Skarżyńska: Bezrobotny to ktoś, kto nie ma pracy, ale jej poszukuje.
Stwierdzenie, że ktoś
nie pracuje i nie uczy się, nie oznacza koniecznie, że jest bezrobotny. Jest jednak
wśród tych 27
proc. sporo takich, którzy szukają pracy, tyle że bez skutku. Poza przyczynami
strukturalnymi są
pewne czynniki psychologiczne, które utrudniają znalezienie pracy.
Po pierwsze, nierealistyczne oczekiwania, że dyplom (zawodowy, maturalny czy
magisterski)
automatycznie zwiększa szanse na rynku pracy i zapewnia zatrudnienie zgodne z
wykształceniem.
Towarzyszy temu przekonanie, że państwo "ma dać pracę każdemu, kto chce ją mieć". Po
drugie,
bierność, nastawienie raczej na spokojne życie niż na własny rozwój i osiągnięcia i
traktowanie
pracy jedynie jako sposobu zdobywania pieniędzy (najlepiej dużych, natychmiast i bez
wysiłku). Po
trzecie, młodzi często nie potrafią dobrze przedstawić się przyszłym pracodawcom -
jasno i
bezpretensjonalnie, dobrym językiem napisać lub powiedzieć o tym, co potrafią.
Sporą winę za duże bezrobocie wśród młodych ponosi system edukacji. Kształcenie zbyt
wąskie,
specjalistyczne ogranicza możliwości absolwenta na rynku pracy. Dzisiaj dobra szkoła
(na każdym
poziomie kształcenia) to taka, która rozwija umysł, zwiększa giętkość myślenia i uczy
innowacyjności.
Niepokojące jest, że od połowy lat 90. bezrobocie w Polsce staje się dziedziczne. W
1995 r. ok. 70
proc. młodych bezrobotnych pochodziło z rodzin, w których już ktoś był lub jest
bezrobotny.
Konsekwencją bezrobocia w rodzinie jest zmniejszanie szans edukacyjnych dzieci oraz
"zarażanie"
biernym stylem życia.
Dla społeczeństwa duży procent młodych bezrobotnych jest niekorzystny po pierwsze
dlatego, że
marnuje się pewien potencjał ludzki; po drugie - bezrobotni wyobcowują się z systemu
demokratycznego, dość szybko kształtują się u nich negatywne postawy wobec
demokratycznych
instytucji i polityczny cynizm; po trzecie - są podatni na pokusy łatwego zysku: aby
wzmocnić swoją
samoocenę, pokazać, że coś potrafią, mogą łatwo wpadać w sieci oszustów i cwaniaków
obiecujących
łatwe i duże pieniądze. Jednak stres bezrobocia jest znacznie mniej bolesny dla
młodych niż dla osób
w wieku średnim - młodzi częściej niż starsi utrzymują kontakty z rówieśnikami, w
małym stopniu
zmieniają swój poprzedni styl życia, rzadziej też są obarczeni dziećmi i
współmałżonkami.
Czy bezrobocie młodych wiąże się z tzw. wyuczoną bezradnością?
- Wyuczona bezradność to stan, który powstaje, kiedy ważne skutki naszego działania
nie zależą od
tego, co i jak sami robimy. Charakteryzuje się on spadkiem motywacji do podejmowania
działań,
pogorszeniem nastroju i obniżeniem zdolności do samodzielnego radzenia sobie z
problemami. Człowiek,
który utracił kontrolę (lub tylko ma takie poczucie) nad efektami własnych zachowań,
przeżywa stany
podobne do depresji, zwłaszcza gdy ten brak kontroli przypisuje się stabilnym
czynnikom wewnętrznym
("nie udało mi się dostać tej pracy, bo jestem głupi"), a nie zewnętrznym lub
wewnętrznym, ale
zmiennym ("nie udało mi się dzisiaj zdać egzaminu, bo byłem niewyspany lub
egzaminator był w złym
humorze"). Tak rozumiana wyuczona bezradność może być zarówno przyczyną trudności w
znalezieniu
pracy (m.in. obniża motywację do jej szukania), jak i efektem bezrobocia.
Nie znam poważnych badań empirycznych, które dowodziłyby, że młodzi Polacy, którzy
nie znajdują
pracy, mają wyższy poziom wyuczonej bezradności niż ich pracujący rówieśnicy. Wyniki
moich badań
dowodzą czegoś przeciwnego - młodzi bezrobotni częściej upatrują przyczyn braku
zatrudnienia w
czynnikach zewnętrznych niż we własnych cechach psychologicznych. Są jednak dane z
badań angielskich
i australijskich pozwalające twierdzić, iż bezskuteczne, trwające latami poszukiwanie
pracy może
prowadzić do poczucia bezradności i depresji. To z kolei podnosi społeczne koszty
bezrobocia.
begin 666 px.gif
K1TE&.#EA`0`!`( ``````````"'Y! $`````+ `````!``$```("1 $`.P``
`
end
begin 666 w.gif
M1TE&.#EA!@`*`( ``````-\`*2'Y! ``````+ `````&``H```(.A ^A8<NY
*6H1*5OH<.@4`.P``
`
end
-
2. Data: 2002-12-07 17:14:09
Temat: Re: artykuł
Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>
mer wrote:
> Rodaku, zrób to sam
Caly problem z tym artykulem to to, ze ci mlodzi na lawce sa chyba w nim
jedynymi realnymi jednostkowymi przykladami. Do obiektywizmu zabraklo
kontrprzykladow - slowem artykul zmusza do myslenia, ale sprawia
wrazenie pisanego pod jakas teze i udajacego obiektywizm.
Flyer
-
3. Data: 2002-12-07 18:20:07
Temat: Re: artykuł
Od: "Wrangler" <a...@i...pl>
Też tak to odebrałem, artukuł napisany aby udowodnić iż wzięcie się za coś
rozwiąże problem bezrobocia ! W wielu przypadkach napewno, ale co zrobić z
ludźmi w średnim wieku, którzy mają ileś lat pracy za sobą, byli dobrymi i
cenionymi pracownikami lecz objęły ich zwolnienia ? Dziś pracy nie mają,
nigdzie jej nie dostaną bo jak ktoś ma powyżej 35 lat - to odpowiedź jedna:
"takich nie chcemy, stawiamy na młodych". Nic sobie nie otworzy, bo kredytu
nie weźmie, bo go na to nie stać, itd, przykładów można mnożyć.
Nasza grupa jest zdominowana przez ludzi w wieku (tak myślę) od 20 do 35
lat, szkoda że mało wypowiadają się osoby z dorobkiem zawodowym, lecz
bezrobotne i będące grubo powyżej 35 lat !!!
Zaś młodzi w opinii tego tekstu i rozmów tu na grupie nic nie umieją i do
niczego się nie nadają. Totalna kwadratura koła, pracodawcy wszystkie opinie
które wypowiadają, kreują pod siebie aby ich image był nienaruszony !!!
Pracodawcy wykażcie trochę zrozumienia i chęci, bo skoro większości z Was
nie stać na wolontariat lub pracę za grosze (czytaj wyzysk) to nie
oczekujcie że 3 mln bezrobotnych dźwignie ten kraj swoją pracą za pensje
które u Was zarobią.
Wrangler
-
4. Data: 2002-12-07 18:35:23
Temat: Re: Re: artykuł
Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>
Wrangler wrote:
> Zaś młodzi w opinii tego tekstu i rozmów tu na grupie nic nie umieją i do
> niczego się nie nadają. Totalna kwadratura koła, pracodawcy wszystkie opinie
> które wypowiadają, kreują pod siebie aby ich image był nienaruszony !!!
> Pracodawcy wykażcie trochę zrozumienia i chęci, bo skoro większości z Was
> nie stać na wolontariat lub pracę za grosze (czytaj wyzysk) to nie
> oczekujcie że 3 mln bezrobotnych dźwignie ten kraj swoją pracą za pensje
> które u Was zarobią.
Osobiscie po podsumowaniu swoje kariery zawodowej i w swietle wymagan
pracodawcow tez moge powiedziec, ze nic nie umiem. Robilem kilka lat -
awansowalem (finansowo i stanowiskowo) nie wstajac ze stolka - klopot w
tym, ze moje zaangazowanie i umiejetnosci jest w stanie dostrzec tylko
firma, do ktorej nigdy bym nie wrocil.
A z drugiej strony - bylem na rozmowie w jednej firmie - do
zaproponowania mialem jej niewiele (jezeli chodzi o jawne umiejetnosci i
doswiadczenie - nie oszukujmy sie, ze z wiedzy teoretycznej wynika
wiele), bylem w stanie pracowac w niej przez pewien czas za b.niskie
wynagrodzenie w celu zdobycia odpowiedniej wiedzy polaczonej z
doswiadczeniem. Niestety firma nie posiadala systemu wynagrodzen i
angazow dostosowanych do takich przypadkow. Biora specjaliste albo
nikogo nie biora.
Flyer
-
5. Data: 2002-12-07 19:00:27
Temat: Re: Re: artykuł
Od: "Wrangler" <a...@i...pl>
Skąd ja to Flyer znam, dla wielu ludzi jak my tu pracy nie ma w świetle tego
co napisałeś !!!
Bo albo Specjalistę poszukują albo nikogo ...... tak niestety wygląda rynek
pracy !!!
Pozdrawiam
Wrangler
-
6. Data: 2002-12-07 19:18:55
Temat: Re: artykuł
Od: Robert Drozd <r...@y...iqNOSPAMPLEASE.pl>
Stało się to Sat, 7 Dec 2002 12:45:00 +0100, gdy "mer"
<b...@n...pl> napisał:
>Narażam się na zarzut, że nie rozumiem nieszczęścia rodziny dotkniętej bezrobociem i
wielkiego
>stresu, jaki przeżywają np. ludzie, którym zamknięto jedyną fabrykę w miasteczku
(jak w Ożarowie).
>Tak, to bardzo ciężki moment w życiu - ale nie ma innego wyjścia niż aktywność,
uparte szukanie
>pracy, przekwalifikowanie się.
Jeszcze większymi pesymistami są właściciele i menadżerowie takich
zakładów, którzy na ich złą sytuację mają dwa magiczne słowa -
likwidację, względnie sprzedaż lub "downsizing" i ogólne cięcie kosztów.
Porównanie z USA:
>Schiessl wymienia wady tego systemu: państwowa interwencja na rynku pracy stworzyła
rzeszę working
>poor - ludzi, którzy mimo 40-godzinnego tygodnia pracy są bez grosza. "Czteroosobowa
rodzina z
>dwójką dzieci może przeskoczyć oficjalną granicę ubóstwa ustaloną na 16,5 tys. dol.
jedynie za
>pomocą świadczeń towarzyszących, takich jak: talony żywnościowe, zasiłki na dzieci i
chorych,
>mieszkania socjalne oraz subwencje płacowe". Ale po pięciu latach te dodatki znikną.
16,5 tys dolarów to 66 tysięcy zł rocznie i 5500 miesięcznie. I nie mogą
się utrzymać? Ciekawe. No wiem, że ceny są trochę inne, ale...
Pozdr.
Robert
-
7. Data: 2002-12-07 21:50:46
Temat: Re: artykuł
Od: "Tomek Zielinski" <t...@f...org.pl>
"Robert Drozd" <r...@y...iqNOSPAMPLEASE.pl> wrote in message
news:5oh4vuklkeof6ccclbivqp6n7pk1m61d72@4ax.com...
> 16,5 tys dolarów to 66 tysięcy zł rocznie i 5500 miesięcznie. I nie mogą
> się utrzymać? Ciekawe. No wiem, że ceny są trochę inne, ale...
Ceny *naprawdę* są inne i nie ma prostego x-krotnego przelicznika z zarobków
naszych na tamte. Bo utrzymanie się to jedzenie, komunikacja, czynsz, media,
opłaty, ubezpieczenie, leczenie - każda z tych kategorii rządzi się za
kałużą innymi prawami. Musisz uwierzyć na słowo, że te 16 tys. dolarów to
dla czteroosobowej rodziny granica ubóstwa.
Tomek Z.
-
8. Data: 2002-12-07 22:49:48
Temat: Re: artykuł
Od: n...@p...ninka.net (Nina M. Miller)
Robert Drozd <r...@y...iqNOSPAMPLEASE.pl> writes:
[..]
> 16,5 tys dolarów to 66 tysięcy zł rocznie i 5500 miesięcznie. I nie mogą
> się utrzymać? Ciekawe. No wiem, że ceny są trochę inne, ale...
no i znowu. bezwzgledne przeliczanie zarobokow z jednego kraju na
walute innego, bez uwzglednienia realiwo tego pierwszego i drugiego.
--
Nina Mazur Miller
n...@p...ninka.net
http://pierdol.ninka.net/~ninka/
-
9. Data: 2002-12-07 23:11:58
Temat: Re: Re: Re: artykuł
Od: flyer <f...@p...gazeta.pl>
Wrangler wrote:
> Skąd ja to Flyer znam, dla wielu ludzi jak my tu pracy nie ma w świetle tego
> co napisałeś !!!
> Bo albo Specjalistę poszukują albo nikogo ...... tak niestety wygląda rynek
> pracy !!!
Dodam do tego, ze czesc osob nie jest w stanie wypisywac bzdur na swoim
CV i LM - nie napisze jak kocha przyszlego przedsiebiorce, nie napisze
umiejetnosci, o ktorych uwaza, ze ich nie posiadla w odpowiednim
stopniu, nie napisze, ze mowi plynnym angielskim w dodatku
specjalistycznym itd.
Osobiscie, gdybym chcial byc bardzo szczery, wysylal bym do firm list
motywacyjny krazacy po necie - "Chce u Panstwa pracowac, bo jak bede
pracowal to bede duzo zarabial, a ja lubie duzo zarabiac. I chce sie
szkolic, bo jak sie wyszkole to bede jeszcze wiecej zarabial ...."
U przedsiebiorcow takze panuje zaklamanie - w firmie gdzie pracowalem
gro dobrych i bardzo dobrych pracownikow nie mialo wyzszego
wyksztalcenia, albo mialo takie, ze pozal sie Boze (dyplomowany muzyk po
rocznym studium informatycznym). Ale te same osoby teraz kaza ludziom
przychodzacym wykazywac sie sterta papierowych kwalifikacji. Nie mowie
juz o jezyku, gdzie czesc ogloszen ma na celu zwerbowanie do firmy
jedynej osoby poprawnie mowiacej w jezyku obcym :), albo gdzie sa piekne
oferty pracy w jezyku angielskim ale podtytuly sa w j. polskim, co
swiadczy wg mnie o fasadowosci pewnych wymagan (przyjmuje, ze taka
oferta jest robiona wg szablonu przez osobe nie znajaca danego jezyka).
Flyer
-
10. Data: 2002-12-07 23:32:06
Temat: Re: artykuł
Od: flyer <f...@g...pl>
mer wrote:
> Rodaku, zrób to sam
>
>
Swoja droga ciekawe. Wystarczy dac tytul - bezrobocie i juz mozna
udowadniac na podstawie danych dot. calego spoleczenstwa (a takie tam
sa), ze bezrobotni sa be. Otoz nie. Cale spoleczenstwo jest be. Cale
spoleczenstwo Panie M. jest przesiakniete socjalizmem (a nie jak Pan
chcesz tylko bezrobotni), cale spoleczenstwo olewa cudza wlasnosc
(pracodawcy rozwieszajac gdzie sie da i najlepiej niezrywalne ogloszenia
itd.), cale spoleczenstwo probuje robic innych w jajo na zasadzie "czy
sie stoi czy sie lezy, na gablote sie nalezy". To lata walki z "wrogiem"
wyksztalcily przeswiadczenie, ze narzekanie jest objawem pozytywnym -
tylko niech nikt nie mowi, ze przedsiebiorcy nie narzekaja. To lata
centralnego sterowania wyksztalcily pociag Polakow do kombinowania i
korupcji - bezrobotni w tej dziedzinie to male pchelki w porownaniu do
przedsiebiorcow.
Dziwi mnie dlaczego przedsiebiorcy czy tzw. ludzie sukcesu nie wala
gremialnie na szkolenia - z ekonomiki, z HR, z kreatywnosci. Patrzac z
boku tez mozna powiedziec, ze sie nie szkola (statystycznie), maja mala
wiedze, sa niekreatywni - sa glupio odtworczy, bo ilu moze wpasc
rownoczesnie na pomysl produkcji majonezu w pralce wirnikowej Frania, bo
"majonez sie przeciez sprzedaje" :(. Moze pora tez powiedziec - nie
bedzie postepu dopoki nasi "zloci" przedsiebiorcy beda trzymac sie
wiedzy nabytej w trakcie handlu z lozka polowego na Marszalkowskiej.
Tyle tylko, ze najbardziej stratni beda na tej niewiedzy swoich
pryncypalow pracownicy.
Flyer