-
101. Data: 2005-09-05 00:05:16
Temat: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: "Koziorozec" <k...@T...pl>
> No to znow zle czytalas. No ale to juz norma zdaje sie ;)
Widać czytam między wierszami.
Albo tak specjalnie ;>
> No to wezcie zalozcie wlasna firme i pokazcie jak ja nalezy
> prowadzic. Skoro i tak nie zarabiacie, to co Wam za roznica
> czy popracujecie za friko dla kogos, czy dla samych siebie?
Tylko po co?
Gdybym miała pomysł na założenie firmy, która nie padnie
po pół roku, ze względu na koszty i konkurencję, to dawno
bym to już zrobiła.
A inkubatory przedsiębiorczości już dawno zlikwidowali.
> Bo ci, ktorzy tutaj sie udzielaja, sami jasno mowia co robia --
> jeden czekal az go ktos zatrudni "bo co sie bedzie sam uczyl
> czegokolwiek, pracodawca powinien nauczyc", teraz mamy speca od
> wymyslania powodow "dlaczego sie napewno nie uda", i co chwile sie
> tacy pojawiaja. Wnioskowac na ich temat mozemy przeciez tylko na
> podstawie tego, co pisza. A z tego co pisza wynika, ze robia
> _znacznie_ mniej, niz by mogli zrobic.
Ok, a moje posty czasem czytasz?
Nie lubię się uzewnętrzniać na grupie, ale skoro to z Twojej strony
tak wygląda, że siedzimy tylko na d..., to proszę bardzo - poczytaj.
I - sorki - nie mów mi, że źle robię, skoro nie ma rezultatów,
bo ja wciąż stosuję nowe 'strategie', dopasowuję je do sytuacji itd.
Zastanawiałam się też nad zupełną zmianą kierunku swojej kariery
zawodowej, ale nie znalazłam nic, co umiem robić dobrze, ani do czego
miałabym smykałkę, oprócz tego, co mam teraz i do czego dążę (również
przez ciągłe uczenie się).
> Wyobraz sobie, ze moze nie chodzic o to _ile_ robia, tylko
> _co_ robia. Jesli podjescie jest bledne, to niezaleznie od
> tego z jaka determinacja i ile bedziesz pracowala, celu nie
> osiagniesz i tak.
Uważasz, że nie jestem osobą myślącą? Oczywiście mnie nie znasz,
ale - załóż że jednak tak - tak na wszelki wypadek.
Niezależnie od tego z jaką determinacją i ile będę pracowała, jeśli
nie spodobam się pracodawcy, jeśli nie będzie dla niego korzystne
zatrudnienie właśnie mnie (nie jestem osobą z grupą inwalidzką, ani
absolwentem, nie mam wykształcenia wyższego), jeśli nie będzie
wciąż nowych, interesujących ofert pracy (nie mówię o murarzu,
nauczycielach zawodów technicznych, języków obcych, sekretarek
do 26 roku życia, stolarzy itp.) - w odpowiednich proporcjach
do liczby pozostających bez pracy, a chcących pracować, to
stawaniem na rzęsach nic nie zdziałam (no może mnie do cyrku
przyjmą - ale to raczej marna perspektywa).
Podejście do poszukiwania pracy weryfikuję co jakiś czas, bo sama
widzę, że nie daje rezultatów. Są rzeczy, których nie zrobię, bo się
boję ryzyka - takie moje prawo.
Nie mam znajomych, ani rodziny, która by pracowała w jakiejś
interesującej mnie instytucji/firmie. Nie chodzi mi o załatwianie pracy,
a o zwykłą informację, że kogoś szukają. Ci, których kiedyś pytałam,
sami bali się o swoją pracę - dzisiaj już nie pracują.
> A owszem, bo jakos sie na ten wysoki stolek wdrapali przeciez,
> no nie? Wiec, w przeciwienstwie do tych pod stolkiem, mniej
> wiecej wiedza ktoredy sie na niego wlazi.
Różne są metody na wdrapywanie się na stołek.
Niektórzy się wdrapują, ale zostają zepchnięci przez innych.
A mimo to nadal próbują.
Tylko tam na górze to mało miejsca jest.
> Urzedy pracy czy biblioteki najczesciej posiadaja komputer,
> z ktorego mozna skorzystac za darmo.
LOL, no właśnie, Kiro! Widzisz, z zupełnie innych stołków
rozmawiamy! Możliwe, że w większych miastach są już komputery
w bibliotekach - w moim mieście i mniejszych od mojego - nie ma
komputera nawet dla pań obsługujących bibliotekę = wypełniają
wszystko ręcznie, po staremu. W tym roku - to było osiągnięcie -
postawili płatne ksero, dla tych, którzy chcą skorzystać.
Nie wiem, gdzie Ci takich bajek naopowiadali, że w urzędzie pracy
stoi komputer, z którego można skorzystać. W mojej okolicy -
całe dawne województwo - nie spotkałam czegoś takiego.
Nikt o zdrowych zmysłach nie sądzi chyba, że jeśli już nawet jest
taki komputer w jakimś większym urzędzie, to będzie można go
wykorzystywać do pisania prac zaliczeniowych na studia!
> > Secundo: biblioteki nie posiadają tylu książek, aby starczyło
> > dla wszystkich.
>
> Nie musi starczac dla wszystkich, wiekszosc ksiazki kupi.
I tu się grubo mylisz! Bo książek takich jest w ogóle bardzo
mało, a poza tym, kto może, to oszczędza i wypożycza, nawet,
jeśli byłoby do stać na kupienie. A jak dla takiego już nie starcza
w bibliotece, no to wtedy kupuje. Może to w moim zadupiastym
rejonie tylko tak jest.
> > Tercio: ksero jest właśnie potrzebne, gdy nie można w żaden
> > sposób takiej książki dostać.
>
> Ksera stoja nie tylko w punktach ksero, ale tez w urzadach
> i roznych firmach. Papiery do skarbowki kseruje sobie zawsze
> w tejze skarbowce, stoi ksero na korytarzu i mozna sobie je
> uzyc do wykonania odbitek.
Ty chyba mnie nie zrozumiałaś - tak samo jak i mnie zarzucasz.
Tam, w Twojej miejscowości to kserują za darmo???
Przyślę Ci kilka książek i materiałów do kserowania, ok?
Czytaj kobieto, a nie masz odpowiedź na każde zdanie - wyrwane
z kontekstu. Chodzi o to, że również na studiach dziennych potrzebne
są pieniądze na to, aby studiować, a nie - jak niektórzy twierdzą - że
jak bezrobotny i tak siedzi w domu, to niech chociaż się uczy.
> Znane jest, ale miloscia sie rachunkow nie oplaci -- to sie
> rzeczywistosc nazywa i zazwyczaj nie ma wiekszego zwiazku z
> powiesciami dla mlodych panienek.
Ty to taka bardziej męska niż kobieca jesteś - zauważyłam.
> W instytucjach faktycznie, maja zalecenia odgorne i ich nie
> przeskocza. Facet wplywu wiekszego na to nie mial, wiec sie
> mu szczegolnie nie dziw. Ale to instytucje i wieksze koncerny
> tak maja, w mniejszych firmach pogadac sie spokojnie da.
Mniejsze firmy to na moim terenie są te, które zatrudniają do 5
pracowników. I nawet tam, jak mają do wyboru: z wyższym,
czy ze średnim, to i tak mam przechlapane.
A pamiętaj, że ktoś z wyższym może być ode mnie lepszy i wtedy
co? Jak mam z nim konkurować? Próbuję gadkę wstawiać,
ale to nie zawsze wystarczy. Przegrywam też , bo nie mam takiego
dużego doświadczenia na niektórych stanowiskach.
> > A wiesz, że Ty właśnie popełniłeś przestępstwo? Skopiowanie
> > takiej płytki to naruszenie praw autorskich - zwykłe piractwo!
>
> A tego to nie wiesz, chyba ze znasz umowe licencyjna :) Mam
> na kompie sporo progzow typu freeware i shareware, tez czasami
> skopiowanych od kogos i nie popelniam piractwa.
Nawet płytki dodawane bezpłatnie do gazet, nie tracą przez to praw
autorskich. Znowu nie czytasz dokładnie - on napisał, że skopiował
program do nauki języka angielskiego dla dzieci. Pokaż mi w sieci
taki program freeware? Na shareware to by się dziecko niewiele
nauczyło, na pewno nie tyle, żeby 'brylować' - jak napisał, bo przy
tego typu programach masz dostęp tylko do części materiału.
Jeżeli to był program bezpłatnie dodany, np. do 'Komputer Świata',
to i tak nie wolno Ci go kopiować. Masz prawo go posiadać, o ile
kupisz ten egzemplarz gazety.
> Co ma tlumaczyc, ze od jeczenia pieniedzy nie przybedzie, a od
> zabrania sie za siebie owszem? No to popieram, nalezy to kazdemu
> dziecku od malego tlumaczyc.
Jak głodne - to najpierw daj mu zjeść!
Ty może o tym nie wiesz, bo chyba sama dzieci nie masz jeszcze.
--
Koziorozec
-
102. Data: 2005-09-05 00:31:30
Temat: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: "Koziorozec" <k...@T...pl>
> Sorry, ale widac, ze nie studiowalas i nie znasz praktyki radzenia sobie z
> tymi problemami.
Sorry, ale widać, że nie studiowałaś płatnie - tak, jak ja - w moim mieście,
gdzie były studia wieczorowe - oddział politechniki z większego miasta,
znajdującego się o 100 km stąd.
Na studia dzienne dla mnie, to moich rodziców nie było stać.
Dopiero za jakiś czas trafiła mi się w miarę płatna praca, co to żyć się
dało i studiować można było. Ale i ona się skończyła.
> Na uczelniach sa pracownie komputerowe. Na moich studiach wiele osob nie
> majacych komputera pisalo prace wlasnie w laboratoriach.
No właśnie. Na uczelniach są. A w oddziałach terenowych - brak laboratoriów.
> Do tego - i podobnie jest w punkcie dotyczacym ksiazek - ratunkiem sa
> kontakty spoleczne z innymi studentami i wzajemnie sobie swiadczona pomoc.
> Tzn. znajdujesz kolege czy kolezanke posiadajacych komputer i prosisz ich
o
> mozliwosc pisania pracy zaliczeniowej u niego w domu, albowiem nie masz
> komputera.
Na studiach to może i tak.
Zupełnie inne atmosfera jest wśród studentów na studiach dziennych,
a zupełnie inna na studiach płatnych, gdzie lekarz - dobrze zarabiający
specjalista 'koleguje' się tylko z tymi, którzy mają kasę i są na jego
poziomie
(finansowym).
> Tak wiec bedac ubogim materialnie czlonkiem "grupy samopomocy"
> nie zostaniesz odrzucona jako "pasozyt".
Hę, pomarzyć o dobrych, współczujących kolegach...
Ja znalazłam się bez pracy i po roku przeciągania chodzenia na te studia,
bez płacenia za semestry, musiałam zrezygnować, bo już mi nie starczało
pieniędzy na jazdy na labolatoria i część wykładów do tego większego
miasta...
I wiesz, co? I koledzy zaczęli mnie traktować jak powietrze, gdy
dowiedzieli się w końcu (nie ode mnie), że skreślono mnie z listy
studentów. Bardzo przykrym dla mnie wspomnieniem jest, gdy
chciałam, aby kolega zabrał mnie swoim samochodem na wykłady
(akurat zwolniło się miejsce - dowiedziałam się przypadkowo
i zanim ktoś je zajął - dzwoniłam do kolegi; oczywiście za przejazd
płaciłam - ale połowę tego, co PKS, czy PKP) - nie odpowiedział
mi wtedy od razu, a potem oddzwonił, że i żona jego akurat się zabiera,
i koleżanka żony... Mimo, że wiedział w jakiej jestem sytuacji. ;((
Rozważałam autostop, ale to była zima, a musieliśmy być na miejscu
(sobota) o 7:00 - zajęcia do 21:45 - naprawdę! Wcześniej, jak było
dla mnie jeszcze miejsce, albo później, jak jeździłam za zdobyte
pieniądze - PKS-em, to robiłam sobie dużo kawy (choć jej nie cierpię)
do termosu, żeby uważać na wykładach, bo naprawdę zależało mi
na tych studiach.
Autostopem jechałam kilka razy w życiu - boję się jeździć - nic nie
poradzę.
> Sa jeszcze czytelnie.
No są. Zaopatrzone w odpowiednie książki dla studentów tam, gdzie
są uczelnie. A to 100 km stąd.
> Na studiach nie jestes samotna. Ba, zeby byc samotnikiem z wyboru na
> studiach i nie stracic na tym za wiele, to trzeba miec kase, dobre zdrowie
> i talent. Dla mnie jednym z wazniejszych aspektow studiow dziennych, na
> ktorych sie spedza z innymi wiele czasu jest mozliwosc
zdobycia/pocwiczenia
> umiejetnosci dobrowolnej grupowej wspolpracy ku korzysci wszystkich
> czlonkow grupy.
Łza się w oku kręci... :```(
O! I widzicie, ja nie miałam mamusi i tatusia, którzy mogliby mi zafundować
studia dzienne - musiałam iść do pracy. Chciałam (i nadal chcę) na nie
zarobić - ale na pewno nie wyjdzie mi to z najniższej pensji... ;(
--
Koziorozec
-
103. Data: 2005-09-05 05:30:11
Temat: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: "vertret" <vertret@@@op.pl>
Użytkownik "Koziorozec" <k...@T...pl> napisał w
wiadomości news:dfg24s$4n1$1@inews.gazeta.pl...
> Różne są metody na wdrapywanie się na stołek.
> Niektórzy się wdrapują, ale zostają zepchnięci przez innych.
> A mimo to nadal próbują.
> Tylko tam na górze to mało miejsca jest.
Jest dużo stołków i na wielu jest mało miejsca. Co proponujesz dla osoby,
która sie nie wdrapała?
vertret
-
104. Data: 2005-09-05 05:42:44
Temat: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: "vertret" <vertret@@@op.pl>
Użytkownik "Koziorozec" <k...@T...pl> napisał w
wiadomości news:dfg3m2$79n$1@inews.gazeta.pl...
> Łza się w oku kręci... :```(
>
> O! I widzicie, ja nie miałam mamusi i tatusia, którzy mogliby mi
zafundować
> studia dzienne - musiałam iść do pracy. Chciałam (i nadal chcę) na nie
> zarobić - ale na pewno nie wyjdzie mi to z najniższej pensji... ;(
Wzruszyła mnie twoja historia.
Moi rodzice juz nie zyja i nie mogli mi platnych studiów fundnąć, które w
tym roku skonczylem. Musialem jednoczesnie utrzymac zone i 2 dzieci i nie
plakalem tutaj i nie znajdowalem milionów wytłumaczeń, że na stołkach mało
miejsca, tylko MUSIAŁEM znaleźć dwa stołki i to nie najgorzej płatne, gdzie
się jeszcze zmieszcze.
Ja nigdzie nie twierdze, że jest łatwo. Ja twierdze, że się da bo nie ma
innego wyjścia i narzekanie na sytuacje jest po prostu bezproduktywne, a ja
bardzo nie lubie robic coś bez sensu.
vertret
-
105. Data: 2005-09-05 06:02:32
Temat: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: "vertret" <vertret@@@op.pl>
Użytkownik "Koziorozec" <k...@T...pl> napisał w
wiadomości news:dffqav$gal$1@inews.gazeta.pl...
> Poproszę o radę moją koleżankę ze skarbówki, która tam pracuje
> odkąd skończyła ogólniak - bo jej mama i ciocia też tam pracują :))) -
W Polsce są tylko urzędy państwowe?
> Powiedz, mądralo, w jakim mieście mieszkasz?
> 10 tys. mieszkańców? 30? 50? 100?
> Ile jest tygodniowo ofert pracy w Twoim mieście?
Mieszkam w Sosnowcu, ale nie wiem ile jest ofert w moim mieście bo szukam
zajęcia w całej Europie.
> Ile z nich to coś więcej niż: murarz, tynkarz, przedstawiciel handlowy,
> nauczyciel języka obcego, barman(ka), kucharka, sprzątaczka,
> piekarz, sekretarka z wyższym wykształceniem i z doskonałą
> znajomością języka niemieckiego i angielskiego w mowie i piśmie,
> koniecznie studentka albo osoba do 25 roku życia (staż) - praca
> na pół etatu???
Co ci sie w tym zajęciach nie podoba? Częśc z nich wykonywałem jak nie
miałem nic lepszego do roboty.
> Myślisz, że przesadzam??? Podam Ci adresy stron, gdzie są oferty
> z urzędów pracy.
Co ty sie tak tych urzędów przyczepiłaś. Cały czas właśnie masz pretensje
albo do koleżanki, że robi w skarbowym, albo do up, że ci pracy nie
załatwiają.
> Ile masz lat?
40
> Kiedy podjąłeś pierwszą pracę? Który to był rok?
11 czerwca 1984 roku. Miesiąc po maturze.
> Ile osób Ci w tym pomogło?
Nikt.
> Ile razy MUSIAŁEŚ szukać pracy na nowo?
Zmieniałem prace bo CHCIAŁEM chyba z 11 razy.
> Zwróćcie też do chol... uwagę, że nie wszyscy bezrobotni podejmą
> KAŻDĄ pracę! Ja na śmieciarza, robotnika budowlanego, murarza,
> operatora wózka widłowego, a nawet kosmetyczkę - nie nadaję się
> i nie interesują mnie te zajęcia!
Ja też nie chce robić wszystkiego, ale jak bede głodny to nie mam zamiaru
narzekać na sytuacje.
> Chcę zdobyć pracę związaną z konkretną branżą.
> Ja potrzebuję pewnej pracy, za pieniądze takie, że
Ja chce być szefem elektrowni wiatrowej, ale w tym chorym panstwie to nie
mozna na oferty z urzędu pracy liczyć.
Ja cie zatrudnie na wymarzone stanowisko w twojej wsi a ty mnie moja
wymarzoną robote załatwisz. OK?
vertret
-
106. Data: 2005-09-05 06:07:01
Temat: Re: Re: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: "vertret" <vertret@@@op.pl>
Użytkownik "Koziorozec" <k...@T...pl> napisał w
wiadomości news:dffree$jug$1@inews.gazeta.pl...
> Dopóki będzie w Polsce tak duże bezrobocie, dopóty pracodawcy nie
zrozumieją, że jesteśmy takimi samymi stronami umowy i zaczną traktować jak
równych sobie.
Zgadza się. Coś proponujesz na ta sutuację? Bo ja proponuje stanie sie kimś
wartościowym dla pracodawcy, żeby mu zależało konkretnie na tobie. Masz inny
pomysł?
vertret
-
107. Data: 2005-09-05 06:36:30
Temat: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: "Immona" <c...@w...zpds.com.pl>
Użytkownik "Koziorozec" <k...@T...pl> napisał w
wiadomości news:dfg3m2$79n$1@inews.gazeta.pl...
>> Sorry, ale widac, ze nie studiowalas i nie znasz praktyki radzenia sobie
>> z
>> tymi problemami.
>
> Sorry, ale widać, że nie studiowałaś płatnie - tak, jak ja - w moim
> mieście,
> gdzie były studia wieczorowe - oddział politechniki z większego miasta,
> znajdującego się o 100 km stąd.
> Na studia dzienne dla mnie, to moich rodziców nie było stać.
Dziwi mnie zazwyczaj takie stwierdzenie. Studia bezplatne sa jak nazwa
wskazuje bezplatne i znam osoby, ktore na stypendium socjalnym+naukowym i
mieszkajac w akademiku lub wynajmujac wspolnie z kolegami jakies zageszczone
mieszkanie za 150 czy 200 na osobe dawaly rade sie utrzymac przez piec lat,
dorabiajac zleceniami. Podstawa ich wyzywienia byly zupki chinskie i/lub
dotowane obiady w barach lub na uczelni. Z ksiazkami i komputerami radzily
sobie w sposob opisany w poprzednim poscie. Niektorzy konczyli studia z
bardzo dobrymi wynikami.
>> Na uczelniach sa pracownie komputerowe. Na moich studiach wiele osob nie
>> majacych komputera pisalo prace wlasnie w laboratoriach.
>
> No właśnie. Na uczelniach są. A w oddziałach terenowych - brak
> laboratoriów.
Szczerze, to uwazam wydawanie kasy na towar trzeciego sortu za
marnotrawstwo, jesli chodzi o tak wazna rzecz jak wyksztalcenie. Wiekszosc
pracodawcow malo ceni studia zaoczne w filii placowki w malej miejscowosci,
poniewaz jest smutnym faktem, ze ich poziom znaczaco odbiega od dziennych w
duzym miescie, a maja zwykle kandydatow rowniez po owych dziennych. Jesli
kogos nie stac, finansowo albo intelektualnie, na studia dobrej jakosci, to
za rozsadniejsza opcje uwazam zainwestowanie w szkole dajaca konkretny
zawod, jak np. kosmetyczka czy inne.
>
>> Do tego - i podobnie jest w punkcie dotyczacym ksiazek - ratunkiem sa
>> kontakty spoleczne z innymi studentami i wzajemnie sobie swiadczona
>> pomoc.
>> Tzn. znajdujesz kolege czy kolezanke posiadajacych komputer i prosisz ich
> o
>> mozliwosc pisania pracy zaliczeniowej u niego w domu, albowiem nie masz
>> komputera.
>
> Na studiach to może i tak.
> Zupełnie inne atmosfera jest wśród studentów na studiach dziennych,
> a zupełnie inna na studiach płatnych, gdzie lekarz - dobrze zarabiający
> specjalista 'koleguje' się tylko z tymi, którzy mają kasę i są na jego
> poziomie
> (finansowym).
Tego nie wiedzialam. Dziwne, bo skoro duza czescia tych idacych na studia
platne sa ci, ktorzy paradoksalnie uwazaja, ze na dzienne i bezplatne ich
"nie stac", to wsrod ludzi doswiadczajacych problemow finansowych powinna
byc wieksza solidarnosc niz wsrod "dzieci bogatych rodzicow" (co tez jest
stereotypem, ktory w przypadku wiekszosci kierunkow dziennych jest bzdura).
Ale to jeszcze jeden powod, by wybierac dzienne.
>
> Hę, pomarzyć o dobrych, współczujących kolegach...
> Ja znalazłam się bez pracy i po roku przeciągania chodzenia na te studia,
> bez płacenia za semestry, musiałam zrezygnować, bo już mi nie starczało
> pieniędzy na jazdy na labolatoria i część wykładów do tego większego
> miasta...
>
> I wiesz, co? I koledzy zaczęli mnie traktować jak powietrze, gdy
> dowiedzieli się w końcu (nie ode mnie), że skreślono mnie z listy
> studentów. Bardzo przykrym dla mnie wspomnieniem jest, gdy
[ciach]
Wciaz nie rozumiem, czemu nie wyjechalas do duzego miasta. Nawet na te
zaoczne - bo przynajmniej jest zaopatrzona biblioteka/czytelnia i
pracownie - i w duzym miescie latwiej o lepiej platna prace.
>
> Łza się w oku kręci... :```(
>
> O! I widzicie, ja nie miałam mamusi i tatusia, którzy mogliby mi
> zafundować
> studia dzienne - musiałam iść do pracy. Chciałam (i nadal chcę) na nie
> zarobić - ale na pewno nie wyjdzie mi to z najniższej pensji... ;(
>
Powtarzam Ci, ze jest wiele osob, ktorym tez rodzice tego nie funduja.
I.
-
108. Data: 2005-09-05 07:07:03
Temat: Re: Re: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: Kira <c...@-...pl>
Re to: Marek [Sun, 4 Sep 2005 18:31:36 +0000 (UTC)]:
> Tak naprawdę, to twoje skrzywienie polega na tym, że nie potrafisz
> rozróżnić umawiania się z kimś, żeby zrobić z nim interes, od umawiania
> się, żeby ktoś ciebie przyjął do pracy.
> To dwie różne sprawy.
Nie, to jest _dokladnie_ ta sama sprawa. Sprzedajac usluge,
chodzi mi przeciez dokladnie o to, zeby namowic kogos zeby
dal mi swoje pieniadze a ja mu za nie cos zrobie. Czym to sie
rozni od pracy, pomijajac fakt ze ja za to fakture wystawie?
Powiem wiecej: biorac sie np. za taki outsourcing IT, zazwyczaj
robimy dokladnie to samo, co robilby w firmie zatrudniony na
etat informatyk. Czyli negocjacje sa wypisz-wymaluj identyczne
jak w przypadku checi zatrudnienia sie: sprawdzamy co klient
potrzebuje, przedstawiamy mu mozliwosci wspolpracy i rozmawiamy
o jej warunkach i cenie.
Zabawa polega dokladnie na tym samym. I lepiej, zebys to zrozumial
bo latwiej Ci bedzie poznac zasady tej gry.
> Gdybym napisał mail lub zatelefonował do szefa firmy i poinformował,
> że jest dobry interes do zrobienia, to najprawdopodobniej umówiłby się
> chociaż z czystej ciekawości.
No to zrob to, a potem wyjasnij ze ten swietny interes to bedzie
przejecie przez Ciebie czesci obowiazkow w firmie, na czym tenze
szef firmy zaoszczedzi czas (przestoje zwiazane z awariami),
pieniadze (taniej utrzymac strukture informatyczna w dobrym stanie
niz ja raz na jakis czas praktycznie od poczatku konfigurowac)
i nerwy (pani Zosi z ksiegowosci zacznie dzialac myszka, wiec sie
nie bedzie wyzalac ze ona czegostam nie potrafi).
Jesli natomiast idziesz i mowisz "no zatrudnij mnie Pan bo ja
nie mam za co sie utrzymac" to pewnie ze nie bedzie z Toba gadac.
Co go interesuje, ze Ty sie nie masz za co utrzymac?
> Zapewne od dawna umawiasz się tylko po to, żeby zrobić interes,
> a nie żeby się zatrudnić.
Ogolnie umawiam sie od zawsze po to, zeby zrobic interes. Czasem
ten interes to byla praca kontraktowa w konkretnym miejscu i przy
konkretnych zadaniach. Rozmawiam dokladnie tak samo, tylko inne
warunki negocjuje.
Kira
-
109. Data: 2005-09-05 07:18:08
Temat: Re: Re: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: Kira <c...@-...pl>
Re to: Koziorozec [Mon, 5 Sep 2005 00:36:12 +0200]:
> Ciekawe w ilu przypadkach uda Ci się umówić.
W wiekszosci. Spotkania koncza sie natomiast roznie, nie zawsze
nawiazaniem wspolpracy. Normalne.
> A w słuchawce słyszę: "To nie umie pani czytać?!! Przecież
> tam wszystko 'pisze'!" - "Ależ oczywiście, że umiem, natomiast
> prosiłabym o chwilę rozmowy o innych aspektach państwa oferty..."
Na oferte pracy przychodzi czasami po 200 CVek. Wyobraz sobie
teraz, ze siedzi mi sekretarka w firmie, i dzwoni do niej te
200 osob "zeby sobie zagaic". Kiedy ona ma pracowac? Jak sie
maja dodzwonic klienci? To moze przejsc, jesli do rekrutacji
jest wyznaczona zupelnie oddzielna osoba z wlasna linia -- a
i ta ma sporo roboty z przegladaniem CVek, wiec sie predzej
zirytuje niz ucieszy.
Nie mieszajcie (to zbiorczo do wszystkich) dwoch roznych rzeczy:
szukania pracy osobiscie i wysylania papierow. Albo-albo. Jesli
juz sie decydujecie odpowiedziec na ogloszenie, to trzymajcie sie
kanonu bo on po cos jest ustalany. Zagajac mozna zupelnie bez
zwiazku z prowadzona rekrutacja, albo na takim jej etapie, kiedy
juz nie ma 200 osob tylko powiedzmy 10. Wtedy owszem, inicjatywa
i zaangazowanie dziala na Wasza korzysc.
> Pojedyńczy przypadek???
Zapewne nie. Mnie to nie dziwi. A Ciebie?
> Myślisz, że dałam się zbyć? Tylko co można poradzić, jeśli:
> 1) ktoś nie ma żadnej ochoty z Tobą rozmawiać i czeka aż
> będzie mógł tę rozmowę zakończyć?
Jak nie zamierza rozmawiac to tracisz tylko czas swoj i jego.
W tym momencie zamiast skakac i sie prezentowac, nalezy raczej
skonczyc grzecznie rozmowe, np. "no coz, przykro mi ze mylilam
sie odnosnie Panstwa firmy" ;) i sobie pojsc. Zapamietanie
kogos jako uciazliwego nie wplywa dobrze na jego pozniejsze
z Toba uklady zazwyczaj.
Sam pomysl natomias mialas zdecydowanie rewelacyjny, jakbys
szukala pracy przedstawiciela to daj znac :)
> Jak będziesz prowadzić swój eksperyment, to skup się na mniejszych
> miejscowościach niż Zielona Góra, bo to może Ci dać jakieś pojęcie
> o czym piszą Krzysztof i Marek.
Sulechow, Swiebodzin, Miedzyrzecz, Zary, Gubin (gdzie "dostalam"
prace z zerowa prawie znajomoscia niemieckiego...). Dalej mi sie
nie chcialo jezdzic, przyznaje.
Kira
-
110. Data: 2005-09-05 07:22:25
Temat: Re: Re: Re: Re: Czy to wolna amerykanka... - długie!
Od: Kira <c...@-...pl>
Re to: Krzysztofsf [Sun, 04 Sep 2005 19:29:16 +0200]:
> Nie ma sprawy - wiesz gdzie lezy moje Cv, zdrukuj sobie
> i umow sie z kims na jego podstawie.
No przeciez mowie wlasnie, ze wysylanie papierow przez kogos
w okolicach 50 jest IMO wyjatkowo marnym sposobem szukania
pracy -- wiec eksperyment nie ma wiekszych szans powodzenia
w moim wydaniu. Ludzie z 30-letnim doswiadczeniem nie powinni
juz musiec bawic sie w CVki i testy na rozmowach, bo to, sorki,
dosc smiesznie wyglada juz, zwlaszcza w grupie 20-latkow.
A na wyprobowanie tych sposobow, ktore podejrzewam ze moglyby
byc skuteczne, musze jeszcze z 20 lat poczekac ;)
> Lub po prostu powiedz mu, ze probowalas w imieniu niesmialego
> znajomego
No, po takim komunikacie to sie szczerze zdziwie, jesli ktos
w ogole bedzie mial ochote z tym "znajomym" rozmawiac :]
Kira